Bezradność maturzysty

Uczniowie ostatnich klas liceum, czyli ludzie dorośli, przygotowują prezentacje maturalne. Zwracają się do swoich i obcych polonistów z prośbą o pomoc. Bardzo lubię, gdy uczeń ma konkretny problem lub gdy chce się poradzić w sprawie jakiegoś zagadnienia. Wtedy jestem dyspozycyjny i służę pomocą. Natomiast nie cierpię, gdy 19-latek wybiera temat, np. dotyczący twórczości Czesława Miłosza albo odnoszący się do motywu miłości w literaturze, a potem przychodzi i mówi: „Nie mogę znaleźć nic na temat Miłosza” lub „Czy mogę sam omówić motyw miłości, bo na ten temat nic nie napisano?”, ewentualnie „Jak mam szukać książek do swojego tematu, bo zupełnie nie wiem?”. Niezorientowanym w zasadach nowej matury wyjaśniam, że od maturzysty wymaga się, aby potrafił znaleźć źródła do swojego tematu (tzw. literaturę podmiotu) oraz stosowne opracowania i inne teksty pomocnicze (tzw. literaturę przedmiotu).

Moja szkoła znajduje się tuż obok Biblioteki Wojewódzkiej. Są tam książki na wszelkie możliwe tematy, a o Miłoszu czy motywie miłości wręcz setki dzieł. Dlatego odsyłam uczniów do biblioteki. Niech szukają. W razie czego pokierują nimi pracownicy, chociażby z działu Informacji Naukowej (w czasie swojej nauki chodziłem tam tak samo często jak do pubu, tzn. na zmianę nieomal non stop). Niestety, uczniowie nie traktują mojej rady poważnie, tylko uznają, że im nie pomagam. Zwracają się do innych polonistów. Przybierają minę nieszczęśliwej owieczki i proszą o pomoc, tzn. o wykonanie roboty za nich. Niech nauczyciel da im gotowy spis tekstów do danego tematu. Niektóre koleżanki dają się nabrać (działa tu tzw. etyka troski, tzn. kobiety lubią się troszczyć o wszelkich nieszczęśników, więc z ochotą biorą cudzą robotę na swoje barki). Co ciekawe, najczęściej z takimi prośbami przychodzą chłopcy, natomiast dziewczyny zwykle są bardziej samodzielne.

Prawdę mówiąc, mam w swoich zbiorach spisy do wszystkich tematów (od uczniów z poprzednich roczników), ale ich nie udostępniam, ponieważ nie chcę uczynić z człowieka umysłowego inwalidy. Więc jak ktoś prosi, abym odwalił za niego robotę, to odsyłam go do biblioteki. Niektórzy uczniowie są na tyle bezczelni, że przysyłają do mnie swoich rodziców. Rodzice pytają mnie, jak ich 19-letni syn ma przygotować prezentację. Odpowiadam, ze on dobrze wie, jak to zrobić, tylko mu się nie chce. Czasem jednak przychodzi do mnie tak nieszczęśliwa mama, której nie mam serca odmówić. Naprawdę dużo mnie wysiłku kosztuje, wręcz to odchorowuję, a jednak nie wykonuję roboty za kogoś. Tym bardziej wtedy, gdy jest ona łatwa i prosta. Wszystkim rodzicom, którzy wyręczają swoje dorosłe dzieci w ich szkolnych obowiązkach, polecam do wspólnego obejrzenia film animowany pt. „Gdzie jest Nemo?”. Jest tam scena, gdy mała rybka utknęła w rurce i nie mogła się wyswobodzić. Na pytanie, czy ktoś jej pomoże, usłyszała prostą odpowiedź: „Nie! Sam wlazłeś, to i sam wyjdziesz”. I rybka bez niczyjej pomocy doskonale sobie poradziła. To samo trzeba powiedzieć dorosłemu dziecku: „Sam wybrałeś taki temat, to teraz sam go opracuj”. Zaręczam, to wcale nie jest trudne.

PS: Jakiś czas temu odwiedził mnie absolwent. Na pytanie, co słychać, odpowiedział: „Już nie mogę wytrzymać ze swoją mamą. Cały czas sprawdza, czy chodzę na wykłady i przygotowuję się do ćwiczeń”. Odpowiedziałem: „Ciesz się, że przestała kontrolować, czy nie robisz w majtki”. Dla pocieszenia zobacz inny fragment filmu „Gdzie jest Nemo?”.