Magia kursu

Naukę szkolną młodzież traktuje jako brednie, natomiast ofertę różnej maści kursów bardzo ceni. Oczywiście, i tu, i tu pracują ci sami nauczyciele, często nawet na kursach gorsi, a przynajmniej bardziej zmęczeni. Sam tuż po studiach prowadziłem kursy, szkoląc m. in. uczniów I LO w Łodzi, jednej z najlepszych szkół w Polsce (firma edukacyjna, gdzie dorabiałem, wynajmowała sale tuż obok łódzkiej Jedynki). Chociaż nie dorastałem wtedy do pięt nauczycielom z Kopernika, jednak uczniowie bardziej mi wierzyli niż swoim mistrzom ze szkoły. A wszystko przez magię kursu.

Uczniowie są przekonani, że wiedza szkolna jest im do niczego niepotrzebna. Co innego kursy. Te traktowane są niczym instytucje, w których w okamgnieniu można się nauczyć czarnoksięstwa. Dobrze pamiętam to zaufanie, jakim obdarzali mnie kursanci, mimo że byłem nieopierzonym belfrem i niewiele umiałem. Uczniowie uważali, że dzięki moim objaśnieniom posiądą nadnaturalną moc i chociaż przez lata byli nieukami z mojego przedmiotu, teraz bezproblemowo zdadzą maturę na wysokim poziomie i dostaną się na wymarzone studia. Pracując w firmie edukacyjnej i prowadząc kursy popołudniowe dla maturzystów, byłem traktowany niczym Harry Potter, który z dziecinną łatwością wznosi się na szczyty niedostępne dla zwykłych ludzi. Podejrzewam, że nikt by się nie zdziwił, gdybym wyciągnął różdżkę i w cudowny sposób przemienił osła w geniusza. Zresztą tego ode mnie oczekiwano, a ja to w jakiś dziwny sposób robiłem. Przynajmniej sądzono, że tak się właśnie dzieje.

Niedługo będę wystawiał oceny w klasach maturalnych. Zanim postawię kropkę nad i, chciałem z kilkoma osobami porozmawiać o ich brakach. Określiłem, jakie, moim zdaniem, mają ci uczniowie luki w wiedzy i poprosiłem na rozmowę. Ponieważ sporo lekcji polskiego opuścili, teraz muszą zaliczyć braki. Od tego uzależniam podwyższenie oceny. Jednak uczniowie mówią, że nie mogą zostać po lekcjach, ponieważ chodzą na kursy. I tu, jak widzę, historia zatoczyła koło. Teraz ja jestem doświadczonym belfrem, całkiem niezłym w swoim fachu, jednak uczniowie opuszczają lekcje ze mną, a w zamian chodzą do jakiegoś czarnoksiężnika, który wmawia im, że dokona cudu. Zamieni osła w mędrca. Nawet osioł nie musi specjalnie się starać, wystarczy, że przyjdzie na spotkanie z szamanem. Oczywiście, dwóm panom nie można służyć, więc jak się chodzi do szamana, to szkolnego nauczyciela trzeba porzucić.

Sporo nauczycieli z mojej szkoły dorabia, prowadząc kursy. Widzę nieraz, jak bardzo są zmęczeni po dniu pracy. A jednak na kurs nie można pójść z miną zmęczonego belfra. Jeszcze by prysł czar magii. Dlatego koleżanki i koledzy szybko się odświeżają, piją mocną kawę, przyoblekają się w nową szatę słowną, zwaną psychotroniką, i idą czarować. Jeśli im się uda, uczniowie będą myśleć: „Po co marnować czas na szkołę, skoro szaman czyni cuda?”. Nie mam nic przeciwko kursom, jednak denerwuje mnie wszelka przesada. Dlatego całkiem poważnie rozważam, ja – były szaman, czy na tych uczniów, którzy za bardzo zawierzyli kursom, nie rzucić klątwy. A wtedy żaden Harry Potter nie pomoże.