Wyszkolić nauczycieli

Nie lada mistrzem musi być człowiek, który bierze się za szkolenie nauczycieli. Ciało pedagogiczne to bowiem bardzo niewdzięczny materiał do nauczania. Już starożytni pisali, że nauczyciele są nadęci pychą, niczego nie rozumieją, ale chorują na dociekania i spory o słowa, wdają się w gwałtowne dyskusje o drobiazgi, z czego wypływa waśń, podejrzliwość, skażenie umysłu i wyzucie z prawdy. Dlatego szkolić nauczycieli nikt nie chce, chyba że ma anielską cierpliwość, końskie zdrowie, głos jak dzwon i czasu nie liczy.

Jedna z takich osób przybyła dziś do naszej szkoły i postawiła sobie za cel, że nauczy radę pedagogiczną pracy zespołowej. Temat naszego szkolenia był trzymany w głębokiej tajemnicy, dowiedzieliśmy się więc o nim dopiero wtedy, gdy wybiła godzina zero. I dobrze, bowiem gdyby wcześniej zapowiedziano, o co chodzi, uznalibyśmy, że to tak samo realne jak wyprawa w kosmos. A na przygotowywanie się do latania w kosmos szkoda czasu, przecież mamy mnóstwo klasówek do sprawdzenia. Ale nic, wzięto nas z zaskoczenia, więc dla przyzwoitości udawaliśmy, że widzimy w tym szkoleniu jakiś sens.

Na początku zrobiliśmy więc dobre wrażenie. Niestety, gdy tylko pani prowadząca wzięła nas w obroty, szybko przekonała się, że jesteśmy wyjątkowymi antytalentami w dziedzinie pracy zespołowej. Ta miła kobieta pojęła, że może z nami siedzieć do Bożego Narodzenia, a i tak nie damy się wyszkolić. Po prostu na takich jak my nie ma mocnych. Aby mieć pewność, że nic z nas nie będzie, zadała nam do rozwiązania test na inteligencję, z którym osoba o IQ powyżej 50 radzi sobie w trzy minuty. Nam to zajęło pół godziny, a rezultat był taki, iż stwierdziliśmy, że test jest głupi. Podobnie zresztą jak całe szkolenie. Pani prowadząca uznała więc, że prędzej zamieni wodę w wino, niż dokona cudu z naszymi umysłami. Dała więc sobie spokój i ogłosiła koniec zajęć. Dostała tęgie brawa. A potem my wszyscy razem, a co, opuściliśmy salę i kupą jeden przez drugiego udaliśmy się do domów.