Uczniowie nie są głupi

Uczniowie mojej szkoły chcą zmienić statut. Nakłonili więc kadrę, aby usiadła z nimi przy jednym stole i porozmawiała. Miałem przyjemność brać udział w tej debacie. Niezwykły jest już sam fakt dyskutowania. Można przecież, co czynią też dorośli, robić swoje, nie oglądając się na prawa i obowiązki. Tym razem jednak młodzież chciała zmienić przepisy, ponieważ uznaje je za złe.

Uczniom nie podoba się ograniczenie ich praw w kwestii ubioru, fryzury i ogólnie pojętego wyglądu. Chcą mieć prawo do chodzenia na wysokich obcasach, na szpilkach. Wyjaśniliśmy nastolatkom, że to dla ich dobra (każdy zakaz jest dla czyjegoś dobra, prawda?), ponieważ wysoki obcas źle wpływa na sylwetkę, osłabia kręgosłup, niszczy mięśnie. Uczniowie odpowiedzieli – to było piękne i mądre – że skoro tak dbamy o ich zdrowie, to powinniśmy wymienić krzesła (są odpowiednie tylko dla osób o wzroście do 160 cm) i zakazać noszenia ciężkich tornistrów. Wysoki obcas mniej szkodzi niż niewłaściwe krzesło oraz przeładowana torba.

Potem rozmowa dotyczyła zakazu tatuowania oraz noszenia dredów. Młodzież stwierdziła, że tatuaż i dredy nie kojarzą się dziś negatywnie. Może tak było w latach 90., gdy powstał statut. Obecnie o wiele gorzej kojarzy się łysa głowa (w mojej szkole można się ścinać na łyso) niż dredy. Zaś tatuaże już dawno temu przekroczyły granice środowisk przestępczych. Młodzież chce mieć prawo nadążać za zmieniającym się światem, tymczasem anachroniczny statut tego zabrania.

Nie wiem, czy nastąpią zmiany w statucie. O wszystkim tak naprawdę decyduje szef, a nauczyciele mogą tylko opiniować. Ja w każdym razie oddałem głos za zmianami. Nie za wszystkimi zmianami, ale za gotowością do zmian. Uważam bowiem, że statut trzeba zmieniać. Nie należy go wywracać do góry nogami, wystarczy zmienić najbardziej sporne punkty. Nie wiem, co na to szef, ale obawiam się, że uważa obecny statut za ideał. W końcu to jego dziecko.

Ze swoich doświadczeń uczniowskich pamiętam, że też nie podobały mi się szkolne zakazy. Nikomu się nie podobały, ale udawaliśmy, że się do nich stosujemy. Na przykład nie można było chodzić wtedy w glanach, więc chodziło się w długich spodniach spuszczanych na buty. W szkole nikt mi pod nogawki nie zaglądał, chociaż nauczyciele podejrzewali, że są tam glany. Tak właśnie łamaliśmy przepisy, czyli nie rzucaliśmy się w oczy, a nauczyciele udawali, że nie widzą, co robimy. Uczniowie mojej szkoły, domagając się zmian, bardzo rzucili się w oczy (szczególnie ci, którzy przyszli na debatę). Jeśli do zmian nie dojdzie, będą jak na widelcu. Statut się nie zmieni, a my będziemy patrzyli, co na to uczniowie. Będą chodzić w szkolnych papuciach czy założą szpilki? W razie czego pójdzie kara za karą. I niech mnie ktoś przekona, że będąc dzieckiem warto dyskutować z dorosłymi.