Kurs na dyrektora

Należę do tych nielicznych nauczycieli weteranów w mojej szkole, którzy nie ukończyli kursu zarządzania oświatą. Bez papierka z takiego kursu nie można być dyrektorem. Czyli dopóki go nie ukończę, nie mogę nawet myśleć o przejęciu jakiejś szkoły we władanie.

Ludzie, którzy się przygotowują do dyrektorskiej profesji, czują obawy, czy przełożony właściwie pojmie ich intencje. Czy nie poczuje, że dybią na jego stołek? Wymyślają więc różne argumenty, dlaczego na taki kurs chodzą. Na przykład ostatnio usłyszałem, że dzięki szkoleniu z zarządzania oświatą w końcu zaczęli rozumieć swojego szefa. Wcześniej w ogóle nie mogli pojąć, o co mu chodzi, a teraz już wiedzą.

Pomyślałem sobie, że skoro tak, to kurs na dyrektora powinien być obowiązkowy dla wszystkich pracowników, nie tylko nauczycieli, ale nawet dla woźnych i nocnego stróża. Zresztą nie ograniczałbym się tylko do pracowników. Także wszyscy uczniowie powinni obowiązkowo ukończyć taki kurs. Skoro jego skutki są tak zbawienne dla komunikacji międzyludzkiej, to naprawdę nie wolno sobie żałować. Przecież problemy i konflikty w pracy biorą się właśnie z tego, że nie rozumiemy zwierzchności.

Od paru lat frustruję się tym, że nie mogę zrozumieć ministra edukacji. Słyszę, że wielu nauczycieli ma podobne problemy. Bardzo mnie to gryzie. Myślałem, że nic nie można na to poradzić, a tu, proszę, jest wyjście. Wystarczy, aby Katarzyna Hall zorganizowała dla wszystkich nauczycieli kurs przygotowujący do bycia ministrem edukacji, a wszystkie niesnaski między szkołą i MEN-em znikną, jak ręką odjął. To ja poproszę o kurs na ministra.