Trzynastu wspaniałych i palec Boży

Wybrano kolejnych profesorów oświaty (lista szczęśliwców tutaj, a lista członków kapituły tutaj). Tytuł honorowy, chociaż większość wyróżnionych ma takie osiągnięcia, że wystarczyłoby na prawdziwą habilitację. Zdecydowali się jednak działać na niwie oświaty i oto mają dowód, że ich trud nie został rozniesiony w proch i pył, lecz doceniony. Chwała zwycięzcom!

A teraz o przegranych. Większość moich przyjaciół, weteranów pracy w szkole, marzy na głos o zostaniu profesorem oświaty. Gdy mnie pytają, czy powinni zabiegać o ten zaszczyt, odradzam. Nie dlatego, że nie zasługują. Wręcz odwrotnie. Mam przyjemność obracać się w gronie osób, których osiągnięcia zawodowe przyprawiają mnie o zawrót głowy (także w mojej szkole pracują tytani). A jednak łatwiej w Polsce wygrać w totolotka główną nagrodę, niż zostać profesorem oświaty. Co roku bowiem tytuł ten przyznawany jest tak nieprzyzwoicie małej liczbie osób, że woła to o pomstę do nieba. Nie jest to nawet jeden promil naszej grupy zawodowej. Tytuł profesora oświaty otrzymuje jeden osobnik na 20 tysięcy nauczycieli dyplomowanych. Jeśli tendencja się utrzyma, że szczęśliwców będzie co roku około dziesięciu, to do połowy wieku (wtedy niechybnie przejdę na emeryturę) grono profesorów oświaty powiększy się zaledwie o ok. pięćset osób, natomiast szczęśliwców, którzy trafią szóstkę w totolotka, będzie do tego czasu pięć razy więcej. Dlatego wybieram grę w totolotka, a niemożliwościami głowy sobie nie zawracam. Dodam, że w Łodzi (prawie milion mieszkańców) mamy od tego roku zaledwie jednego jedynego profesora oświaty (jest nim pani Jolanta Swiryd).

Moich przyjaciół nie zadowala odpowiedź, że powinni grać w totolotka, a marzenia o tytule profesora oświaty wybić sobie z głowy. Ludzie chodzą struci. Tracą zdrowy rozsądek i mimo wszystko próbują. Poruszają niebo i ziemię, aby dostać rekomendację. Szukają informacji na temat tych, którym się udało. A potem dowodzą, że są lepsi, mają więcej osiągnięć niż faktyczni profesorowie oświaty. Nie rozumieją, że dali się wciągnąć w grę, w której jest mniej trafień niż w totolotku, a chętnych do głównej wygranej jeszcze więcej. Współczuję też kapitule, która wybiera. Musi mieć bezpośredni dostęp do palca Bożego, bo inaczej nie sposób zrozumieć, jak jej się udaje z nieprzebranego mrowia uprawnionych wybrać tych właściwych. Mam cichą nadzieję, że kapituła nie podejmuje decyzji metodą losowania.