Kiedy i po co na wycieczkę?

Wolę termin wiosenny, ale uczniowie rwą się już teraz. W pierwszej klasie pojechali wszyscy, obecnie niektórzy nie pojadą za żadne skarby. Widocznie rok temu działo się coś takiego, że parę osób powiedziało: „nigdy więcej”.

Mogę tylko zgadywać, ponieważ prawie nic nie widziałem. Podstawa to nie rzucać się w oczy. Podejrzewam, że chodzi o alkohol. W gronie uczniów, jak zresztą w każdej grupie, są osoby, które nie mogą się doczekać, kiedy zaczną pić. Są też tacy, którym to bardzo przeszkadza. Mnie też przeszkadzało, gdy trafiałem na nauczycieli, którzy po kryjomu pili, myśląc, że uczniowie niczego nie zauważą. Po paru takich przygodach staram się z amatorami trunków nie jeździć. Zresztą pijący  mnie nie lubią, więc nawet nie zapraszają. I wszyscy są zadowoleni. Opiekunów wycieczki można sobie wybrać, natomiast uczniów wychowawca nie wybiera. Niektórzy nauczyciele w ogóle nie jeżdżą na wycieczki. Nie chcą się denerwować – zarówno z powodu uczniów, którzy zrobią wszystko, aby wypić, jak i z powodu kolegów, którzy też muszą. W ogóle na wycieczkach się pije, po kryjomu, ale się pije. Plotkuje się, że niektórzy z tego powodu musieli odejść z pracy.

Im więcej osób nie chce jechać na klasową wycieczkę, tym dla wychowawcy mocniejszy sygnał, że może dojść do ekscesów. Z połową klasy nigdy nie jeżdżę. Z połówkami dwóch klas także nie jeżdżę. Albo jedziemy wszyscy, albo wcale. W ostateczności dopuszczam wyjątek, że nie pojedzie jakiś odludek albo ktoś przewlekle chory. Ponieważ  pokolenie mamy chorowite, lepszym terminem jest późna wiosna. Najlepsze wycieczki, w jakich uczestniczyłem, odbywały się w czerwcu po wystawieniu ocen. Jak ktoś nawet narozrabiał, to zaraz były wakacje i można było o wszystkim zapomnieć.