Zaczęło się od wypadku

Akademia z okazji rozpoczęcia roku szkolnego była piękna, ale zaraz potem dwa samochody zderzyły się tuż pod oknami pokoju nauczycielskiego. Kierowcy wyszli z uszkodzonych wozów, pobluźnili na siebie, a za jakąś godzinę przyjechała policja. Cudem nie rozjechali pieszego, a mało brakowało. Do wypadków dochodzi tu często. Zawsze to jakaś rozrywka podczas nudnej lekcji usłyszeć pisk opon i miażdżonej blachy. Od czasu do czasu krew się poleje, przyjedzie pogotowie, zbierze się tłum ciekawskich. Naprawdę nie ma na co narzekać. Teksańska masakra piłą mechaniczną to pryszcz w porównaniu z horrorem na drodze przy naszym liceum.

Przy szkole nie ma żadnego ograniczenia prędkości, nie ma żadnej informacji, że jest tu placówka edukacyjna. Po co pisać, skoro każdy wie? – myśli zarządca drogi. Po co w dniu rozpoczęcia roku szkolnego pojawiać się przed szkołą? – myśli policja. Przecież każdy głupi wie, że 1 września dzieci idą do szkoły. Każdy swoje wie, także kierowcy, którzy przy szkole muszą jechać setką.

Podejrzewam, że nic się nie zmieni, aż pod kołami samochodów zginie jakiś uczeń. Może nawet trzeba dwóch albo jeszcze lepiej trzech. Okazuje się, że zniszczone samochody i ranni to za mało. Trzeba śmierci, aby można było ogłosić żałobę w mieście, odprawić mszę, przemaszerować w proteście przeciw agresji na drogach i w końcu postawić przed szkołą znak ograniczenia prędkości. Dopóki jednak nie dojdzie do tragedii, nikt tego znaku nie postawi, bo przecież ludziom brakuje wyobraźni. A może tak musi być, a ja niepotrzebnie narzekam? Może szalona jazda przed szkołami to taki polski folklor i nic tego nie zmieni.