Szkoły zamknięte, a boiska?

Nie ma gdzie pograć w piłkę w mieście, a szkolne boiska zamykane są na cztery spusty. Nie wszędzie. Trafiają się placówki, które udostępniają dzieciom swoje tereny sportowe. Przeważnie jednak stróż nikogo nie wpuszcza, a jak ktoś wejdzie przez ogrodzenie, to zaraz zostanie pogoniony. Przykro patrzeć, jak dorosły przepędza dzieci z boiska.

To nie jest widzimisię stróża, lecz kwestia dziwnie pojętego bezpieczeństwa dzieci. Kilka lat temu głośna była sprawa pewnej dyrektorki, którą sąd obarczył winą za śmierć chłopca na boisku. Dzieci weszły na teren szkoły po lekcjach, w godzinach wieczornych, do tego samowolnie. Podczas zabawy przewróciła się na chłopca metalowa bramka i go przygniotła. Dziecko zmarło. Sąd uznał, że winę za wypadek ponosi dyrekcja szkoły.

Stan wielu szkolnych boisk woła o pomstę do nieba. Zardzewiałe bramki, pełno gruzu i szkła w trawie, poprzewracane kosze po nocnej libacji miejscowych pijaczków. Nic dziwnego, że dyrekcja woli zamknąć boisko na całe wakacje. Przed 1 września teren zostanie uprzątnięty i przygotowany do zajęć sportowych. Natomiast w lipcu i sierpniu wstęp surowo wzbroniony.

Tak jest chociażby w moim liceum. Szkoła mieści się w centrum Łodzi, gdzie nie ma skrawka terenu na grę w piłkę. Dookoła wszędzie mury, a jak przy jakiejś ulicy trafi się kawałek piasku, to zaraz powstaje na nim parking. W wielu miejscach, gdzie jako dziecko grałem w piłkę, wiszą informacje: „Zakaz gry w piłkę”. Właściciele samochodów pilnują, aby nikt się nie odważył. Można by pograć na boisku szkolnym, ale przecież tam też nie wolno. Jeszcze by się coś dziecku stało. Niech już lepiej kopie w bramie i na chodniku. Jak nawet wpadnie razem z piłką pod pędzący samochód, to wyłącznie na własną odpowiedzialność.