Szczupak po belfersku

Spotkał mnie zaszczyt przyrządzania szczupaka w galarecie wg starego rodzinnego przepisu. Przepis był trzymany w tajemnicy przez seniora rodu, aż w końcu przyszła pora na przekazanie tajemnej wiedzy komuś młodszemu w rodzinie, czyli mnie i mojej siostrze. Jesteśmy czterdziestolatkami, a wiedzę zdradziła nam osiemdziesięciolatka (akurat przebywa w szpitalu).

Kilka dni przymierzaliśmy się do tej roboty, a seniorka podczas każdych odwiedzin pytała, czy już zrobiliśmy. W końcu nie było wyjścia, szczupaka trzeba było zacząć. Problem tylko w tym, że ja jestem belfrem, więc znam się na uczeniu innych, ale sam jestem nieskory do przyjmowania cudzych nauk, wolę bowiem robić po swojemu. I byłbym tego szczupaka schrzanił i spieprzył, gdyby nie czujne oko siostry, która nauczycielką nie jest. Pilnowała, abyśmy ściśle trzymali się wskazówek seniorki.

Przepis na szczupaka pochodzi z takiej epoki, kiedy ludzie mieli za dużo czasu i nie wiedzieli, co z nim robić. Dobrych dziesięć godzin nam zeszło na wszystkie czynności, a tych było niemało. Samo sporządzanie galarety, którą trzeba było po stokroć podgrzewać i schładzać, aby była wybitnie klarowna, zajęło nam mnóstwo czasu. Niestety, żadne gotowe produkty i półprodukty z torebki nie wchodziły w grę. Dlatego robota wymagała czasu i wysiłku. Zeszło nam do drugiej w nocy. Warto dodać, że seniorka nie mogła nad nami czuwać, dlatego przez cały czas nie byliśmy pewni efektu. Dopiero dzisiaj rano spróbowaliśmy. Okazało się, że smakuje wyśmienicie. Przygotuję szczupaka na Boże Narodzenie, aby przekonać całą rodzinę, że nauczyciel potrafi nie tylko gadać.