Bezpieczeństwo bez pasów

W wielu miasteczkach nie maluje się pasów dla pieszych. Przejeżdżałem ostatnio przez pół Polski i zwróciłem na to uwagę. Zatrzymałem się w Raciążu, w tym samym, w którym był w czasie kampanii Jarosław Kaczyński. Miasteczko niebrzydkie, sympatyczne, jest Biedronka i Polo Market, jest stary kościół, są pożydowskie drewniane domki, ocalała synagoga, ale pasów dla pieszych prawie nie ma. Za to cała masa dzieci snuje się po ulicach, chodnikach i skwerach. W takim miasteczku największą rozrywką jest snucie się po okolicy, ciągłe przechodzenie przez jezdnię, więc pasy powinny być.

Znajomi wyjaśnili mi, że teraz pasów jest dużo więcej niż kiedyś. Jakiś czas temu był wypadek, samochód potracił pieszego, więc władze miasta kazały w kilku miejscach namalować pasy. Zapewne jest jakiś postęp, może nawet procentowo duży, ale to i tak za mało. Szedłem z córką kilometr chodnikiem i nigdzie nie mogliśmy przejść na drugą stronę. Uczę bowiem dziecko, aby przechodziło tylko w miejscu do tego wyznaczonym. Niestety, musiałem w końcu podjąć decyzję, że przechodzimy gdziekolwiek. Legalne przejście chyba było dopiero w Płocku. Córka nie mogła zrozumieć, dlaczego każę jej przechodzić tu, gdzie nie wolno. Dopiero jak powiedziałem, że tu władzę sprawują kosmici, przeszła ze mną na drugą stronę.

W miasteczku jest bardzo duży ruch samochodów. Starsze dzieci bowiem, jak tylko zdobędą prawo jazdy, to zaraz szpanują szybką jazdą. Byłem z córką na placu zabaw. W okolicy oczywiście na było żadnych pasów. Znowu więc kazałem dziecku przechodzić przez jezdnię tak, jak w Łodzi nigdy bym nie pozwolił. Jakieś zwariowane nastolatki ścigały się swoimi samochodami po uliczkach tuż obok placu zabaw, z którego wybiegały dzieci wprost pod koła pojazdów. Dla zabawy nawet kierowca zatrzymał się tuż przed dziećmi z piskiem opon. Miasteczko niby spokojne, ale o tragedię aż się prosi (np. przy miejskim targowisku, gdzie duży ruch, nie ma żadnego przejścia dla pieszych).

Dzieci i nastolatki niczemu nie są winne. W ich wieku też tylko głupotę miałem w głowie, a wyobraźni żadnej. Natomiast nie mogę zrozumieć, dlaczego wyobraźni nie mają włodarze miasteczka. I to nie byle jakiego miasteczka. Tylko takiego, w którym gościł Jarosław Kaczyński i wielkie rzeczy wygadywał. Poza tym miasteczko przesympatyczne, uliczki urocze, dzieci jak to dzieci – rozbrykane i nieświadome zagrożenia. A władza jak to władza – głupia aż do bólu. Na pewno po następnym wypadku znowu każe wymalować więcej pasów i postawić znaki ograniczenia prędkości. Tylko po co czekać na wypadek? Po co prosić się o tragedię?