Błędy na maturze

Na każdej maturze uczniowie popełniają niewiarygodne błędy. Część uświadamiają sobie od razu po wyjściu z sali, a z pozostałych nie zdają sobie w ogóle sprawy i pewnie nigdy się o nich nie dowiedzą. Egzaminatorom włosy staną dęba, szczęka im opadnie albo też zaczną się śmiać do rozpuku. Kto nigdy nie czytał uczniowskich wypracowań, temu trudno uwierzyć, że w ogóle można popełnić takie błędy, jak pomylić Moliera z Szekspirem, nie rozróżniać bohaterów lektury szkolnej czy zniekształcać pisownię popularnych postaci literackich. Niestety, na egzaminie można wszystko, a popełnianie najbardziej głupich błędów to norma.

Tegoroczni maturzyści, podobnie jak poprzednie roczniki, rozpaczają z powodu popełnionych błędów. Boją się, że mogą nie zdać matury. Zapewniam, że gdyby błędy, nawet bardzo poważne, dyskwalifikowały pracę maturalną, to połowa ludzi nie zdawałaby tego egzaminu, druga zaś połowa zdawałaby na poziomie minimum. Tak jednak nie jest. Ludzie popełniają błędy, a mimo to uzyskują wysokie noty. Egzamin bowiem jest tak pomyślany, że ocenie podlegają informacje poprawne, zaś błędne nie są w ogóle oceniane. Oczywiście, bzdury działają negatywnie na egzaminatora i powodują, że zgrzyta zębami i załamuje ręce. Jednak egzaminatorzy są profesjonalistami i nie mszczą się na uczniach nawet za największe błędy. Po prostu sprawdzają według klucza, a nie swojego widzimisię. Wszystko musiałoby być poprzekręcane, praca nie na temat, aby została zdyskwalifikowana. To się zdarza niezwykle rzadko, mniej niż raz na tysiąc.

W szkole jakiemuś nauczycielowi może się zdarzyć, że za karę postawi uczniowi jedynkę, bo ten nie przeczytał lektury i popełnił kilka ważnych błędów. Jednak żaden egzaminator nie może się tak zachować, dlatego maturzyści nie muszą się bać. Odpadnie im parę punktów, często mniej niż myślą, i po kłopocie.

Co innego, gdy komuś zależy na wyniku, wtedy każdy punkt jest na wagę złota. Jednak nawet w takiej sytuacji warto pamiętać, że praca może mieć więcej zalet, niż sądzi jej autor. Strach przed kompromitacją powoduje, że wyolbrzymiamy własne błędy, nieraz robimy z igły widły, a zapominamy o tym, co napisaliśmy dobrego. Egzaminator przeczyta wszystko sumiennie, zresztą nie jeden raz, a potem oceni, nie kierując się żadnymi negatywnymi emocjami. Błędy w pisowni nazwisk obcych w ogóle się nie liczą. Tartuffe’a można pisać, jak się chce.

Poza tym po egzaminie warto kierować się zasadą: „Mój błąd przy błędach innych osób to jest drobnostka”.