Wyrzucanie literatury

Kto czyta lektury, ten dureń i kiep. Okazuje się, że egzamin gimnazjalny nie będzie dotyczył lektur szkolnych (zob. tekst). Także maturę można zdać, myląc „Wesele” z „Panem Tadeuszem”, a Reja z Miłoszem. Oczytanie nie ma dziś żadnego znaczenia, ignorancja zaś w tej dziedzinie, nawet całkowita, nie stanowi żadnej przeszkody, aby uzyskać prawo pobierania nauki w liceum, a potem legitymować się świadectwem maturalnym. Centralna Komisja Egzaminacyjna stawia polonistów przed faktem dokonanym – w procesie nauczania języka polskiego lektury są materiałem zbędnym. W imię miłości do literatury nauczyciele mogą omawiać z uczniami wyimki z kanonu, ale pożytku z tego młodzież nie będzie miała żadnego.

Łatwo mówić o osobistej satysfakcji z czytania lektur, ale do szkoły nie chodzi się dla przyjemności, lecz po to, by zostać dobrze przygotowanym do następnego etapu nauki i bez problemu zostać przyjętym do wybranej szkoły wyższego stopnia. Liczy się korzyść tu i teraz, a nie po wielu latach. Poza tym uczniom, podobnie jak każdemu z nas, potrzebny jest solidny bodziec, aby chciało się czytać. Takim bodźcem powinien być egzamin ze znajomości szkolnego kanonu. Gdy nikt tej wiedzy nie chce sprawdzać, czytanie odkłada się na później, np. na starość.

Coraz bardziej nauczanie w szkole rozmija się z wymaganiami egzaminacyjnymi. W szkole omawia się lektury, a na egzaminie jest coś całkiem innego.  Dlaczego CKE nie zagra z nauczycielami i uczniami w otwarte karty i nie powie prawdy, czyli że czas lektur się skończył? Skoro nie ma egzaminu z kanonu, to ogłośmy to i pozwólmy młodzieży czytać cokolwiek. Po co ćwiczyć uczniów w powożeniu sześciokonną karetą, gdy egzamin sprawdza umiejętność prowadzenia taczek?