Dlaczego kursy są lepsze od lekcji?

Zajęcia dodatkowe, kursy czy korepetycje, nie są adresowane do osób, które nie radzą sobie z opanowaniem szkolnego materiału. Kiedy pracowałem w szkole z mniej ambitnymi uczniami, do tego ubogimi, to prawie nikt nie miał korepetycji ani nie chodził na żadne kursy. W liceum, w którym obecnie pracuję, mamy ambitną młodzież, często z zamożnych domów. Co roku kilkadziesiąt osób dostaje się na prawo, zwykle klasa prawnicza, oznaczona literą „d”, nieomal w całości przenosi się na ten kierunek. Podobnie jest z innymi profilami, np. biologiczno-chemiczny przenosi się na medycynę, a matematyczny na politechnikę itd. A jednak to właśnie uczniowie naszej szkoły, ci zdolni i ambitni, od przedszkola chodzą na wszelkie kursy i korepetycje.

Zrobiliśmy badanie, na jakie dodatkowe zajęcia chodzą nasi uczniowie. Prawie wszyscy korzystają z oferty pozaszkolnej, z kursów i korepetycji. Warto podkreślić, że korzystają uczniowie bardzo dobrzy, którzy – jak wynika z naszych badań – z palcem w nosie zdaliby maturę średnio na poziomie 70 procent. A jednak im to nie wystarcza, dlatego dokształcają się poza szkołą. Zwróciłem uwagę, że np. z mojej klasy wychowawczej 4 osoby korzystają z zajęć oferowanych przez nasze liceum, a 30 osób z oferty pozaszkolnej. Dlaczego wybrali tę szkołę, a przecież bardzo trudno tu się dostać, skoro nie korzystają potem z jej oferty edukacyjnej? A tak na marginesie, nasi nauczyciele dorabiają w prywatnych firmach, prowadząc kursy dla uczniów, którzy lekceważą ofertę własnej szkoły.

Zresztą nie chodzi tylko o ambicje. Obecnie panuje moda na korzystanie z kursów i korepetycji. Dodatkowe zajęcia stanowią ważny składnik szpanu. Kto nie chodzi na żaden kurs, ten musi być z patologicznej rodziny. Im więcej zajęć pozaszkolnych, tym większa pozycja w grupie. Oferta liceum jest dla biedaków. Obecnie dochodzi do sytuacji, że nasi uczniowie, którzy nieraz biegle mówią po angielsku (chodzą na kursy, uzyskują certyfikaty, wakacje spędzają w krajach anglojęzycznych), mają trójkę z angielskiego, bo im się nie chce w szkole wysilać.

Oferujemy naszym uczniom bardzo dużo, ale oni się od tego odwracają. Nie chcą. Na dodatkowe zajęcia przychodzi jedna osoba, czasem trzy, a nieraz nikt. Niektórzy nauczyciele terroryzują więc uczniów i w ten sposób zapewniają sobie przyzwoitą frekwencję. Ze strachu zawsze przyjdzie więcej osób niż dobrowolnie. Po co w takim razie młodzi wybierają naszą szkołę, skoro potem marnują jej ofertę? Uważam, że do dobrych liceów powinni przychodzić uczniowie zdolni, ale z biednych rodzin, którzy wykorzystaliby w 100 procentach to, co im oferujemy. Jestem zdania, że przynajmniej 30 procent miejsc w szkołach takich jak nasza powinno być zarezerwowanych dla dzieci skierowanych przez ośrodki pomocy społecznej. Naprawdę przykro patrzeć, jak publiczne pieniądze są wyrzucane w błoto.