„Dzień dobry” po polsku

Ma rację Parker, gdy pisze, że Polacy nie odpowiadają dzieciom na „dzień dobry” (zob. tekst). Nie odpowiadają też na „do widzenia”. Moja 4-letnia córka ma zwyczaj pozdrawiać ludzi głośno i wyraźnie, ale niezwykle rzadko słyszy odpowiedź. Gdy więc wchodzimy do jakiegoś miejsca, np. do przedszkola, na pocztę, do sklepu, a wokół jest pełno ludzi, to dziecko pozdrawia wszystkich, a następnie głośno pyta: „Dlaczego nikt mi nie odpowiada?” Wtedy mówię, także głośno, aby ludzie słyszeli, że widocznie nikt tu nie mówi po polsku. Córka krzyczy zatem do wszystkich po angielsku, ale znowu nikt nie odpowiada. Mówię więc, że nikt tu nie zna angielskiego. Czasem córka pyta: „A po francusku?” Patrzę na ludzi i mówię, że raczej nie, ale niech spróbuje.

Gdy wychodzimy, dziecko krzyczy „do widzenia” (czasem w kilku językach), ale zwykle na próżno. Nieraz podchodzi do kogoś i mówi mu prosto w twarz, np. „bye bye”, jednak rzadko kto reaguje. Kiedy jednak ktoś odpowie od razu, wtedy córka cieszy się, że została potraktowana poważnie. Mnie też robi się miło.

Wiele razy muszę tłumaczyć mojemu maleństwu, dlaczego nie odpowiedziano na pozdrowienie. Powodem jest najczęściej nieznajomość języka (tak twierdzę, ale przecież prawda jest inna), na drugim miejscu niegrzeczność ludzi. A na ostatnim, że nikt nie usłyszał (wtedy dziecko ponownie mówi „dzień dobry”, teraz tak głośno, że umarły by się obudził).

Wielokrotnie i mnie ludzie nie odpowiadają na pozdrowienie, jednak staram się mówić „dzień dobry” oraz „do widzenia” bardziej dla siebie (tak sobie tłumaczę, aby mi nie było przykro). W każdym razie przyzwyczaiłem się do tego, że ludzie nie odpowiadają, ale mimo to nie rezygnuję z pozdrawiania ludzi.

Dziecko koleżanki jest w tym samym wieku co moja córka. Chłopiec jest wrażliwy na tyle, że po kilku niepowodzeniach już nikomu nie mówi ani „dzień dobry”, ani „do widzenia”. Wchodzi i nic. Mama przypomina mu, aby powiedział, co należy, ale on milczy. Wiadomo, dlaczego tak robi. Naprawdę trzeba mieć cierpliwość anielską, aby po wielu razach mówienia „dzień dobry” do ściany chciało się jeszcze kogokolwiek pozdrawiać. Ile razy można dać się lekceważyć? Sto razy?

Powoli, ale ludzie się zmieniają. Najczęściej dobre maniery mają pracownicy sklepów (niektórzy witają się z moją córką i zapraszają ją do kącika zabaw), kelnerzy w restauracjach (proponują jej zabawę, wręczają menu, opowiadają o daniach specjalnie dla niej). Zwykli ludzie nie dorastają im do pięt w zakresie kultury osobistej, ale mam nadzieję, że i to się zmieni.

Czasem trzęsie mną stara cholera i wymuszam na ludziach uprzejmość, np. wchodzę z dzieckiem do windy, przyciskam człowieka brzuchem do ściany i mówię „dzień dobry”. Gdy nie odpowiada, zwracam się do córki: „Kochanie, ten pan jest bardzo niegrzeczny, dlatego tata powie mu niemiłe słowo”. Potem w drodze jeszcze kilka razy wyjaśniam dziecku, że pan był niegrzeczny, dlatego musiałem tego słowa użyć. Czuję, że niedługo moja pociecha nie będzie mówić nikomu „dzień dobry”, a jedynie to grube słowo. Może i lepiej. Ludzie otrzymają to, na co zasługują. A zatem zamiast „Dzień dobry, czy zmieszczę się do windy?”, będzie „K…, ile ludzi, matka was więcej, k…, nie miała”. I kto jest temu winny, że mamy niewychowaną młodzież?