Porozmawiajmy o nauczycielach

Powinienem zostać oszustem matrymonialnym, ponieważ ludzie masowo mi ufają, a nie powinni. Nie będę zdradzał, co mi mówią o sobie, chociaż to wyjątkowo ciekawe, ale powiem, co mówią o nauczycielach. Ograniczę się do rozmów, jakie prowadzę z pracownikami uczelni, gdyż to najciekawsze.

Gdy jeden z moich profesorów na Uniwersytecie Łódzkim dowiedział się, że podjąłem pracę nauczyciela, szczerze mi współczuł. Przekonywał mnie, że na pewno znajdę sobie coś lepszego, bo przecież – w jego opinii – jestem zdolny, a tu takie nieszczęście. Stare dzieje. Jak tylko obecnie komuś na uczelni przypadnę do gustu, to taka osoba zaraz przekonuje mnie, że nie powinienem pracować w szkole. Jednocześnie te same osoby głoszą – w swoich tekstach – że nauczyciel powinien wiele sobą reprezentować i być dla dzieci mistrzem. Z rozmów prowadzonych w kuluarach natomiast wynika, że ci profesorowie do pracy z dziećmi posłaliby najgorszy sort człowieka.

Kilka dni temu rozmawiałem z wykładowcą Uniwersytetu Warszawskiego, który ze szczegółami opisywał mi swoje zajęcia z nauczycielami (studia podyplomowe), ale nie pochwalił żadnego z nich. Opisał mi w najdrobniejszych szczegółach, co mówią na zajęciach nauczyciele, i na tej podstawie wnioskował, że ma do czynienia z prymitywami. Nawet uwaga, że sam jestem nauczycielem, nie przeszkodziła wykładowcy w dowodzeniu swojej tezy. Ostatnio przedstawiono mnie osobie powszechnie w Polsce znanej, tzw. moralnemu i artystycznemu autorytetowi, a ów autorytet na wieść, że jestem nauczycielem, zadał mi pytanie: „Dlaczego polscy nauczyciele reprezentują tak niski poziom?”. Zapytałem, czy chce wiedzieć, dlaczego jestem taki głupi, a towarzystwo się roześmiało. Rozmowa zeszła na temat, dlaczego młodzież jest taka głupia.

Nie dziwi mnie, gdy o nauczycielach źle mówi rolnik czy sprzedawca pietruszki. Paradoksalnie, takie osoby rzadko mówią o belfrach źle, a jeśli już, to o konkretnych osobach, np. o wychowawczyni syna czy polonistce córki. Ogólnie źle o nauczycielach mówią pracownicy uczelni, wręcz się w tym lubują. Nie wszyscy tak się zachowują, ale zbyt dużo, aby o tym milczeć. A przecież od akademików powinny płynąć pomysły, jak nauczycielom pomóc, a nie jak ich sponiewierać.

Być może poziom intelektualny nauczycielstwa polskiego obniżył się, może staliśmy się głupsi. Nie jestem w stanie potwierdzić ani zaprzeczyć, gdyż – jako głupi nauczyciel – nie widzę przecież własnej głupoty. Przytłacza mnie jednak to wyśmiewanie belfrów przez ludzi uczonych. A właściwie to czym się różni wykładowca akademicki od nauczyciela? Chyba tylko tym, że ma jedną nóżkę bardziej.