Książki alkoholizowane

Moi uczniowie analizowali dzisiaj na lekcji wiersz Ireneusza Krzysztofa Szmidta pt. „Krajobraz po…” i nie mogli zrozumieć fragmentu z alkoholem. Zacytuję całą zwrotkę:

„Poumierali nam poeci,
a ziemia wciąż się jeszcze kręci.
Przyszło nam żyć bez marzeń, trzeźwo,
bez alkoholu, bez pamięci”.

Uczniowie wysnuli z wiersza myśl, że prawdziwych poetów już nie ma, jednak nie zgodzili się, iż wskutek tego żyjemy bez alkoholu. Wręcz przeciwnie – mówili – pijemy alkohol i to bez umiaru. Wszyscy twierdzili, że pijemy. Książek czytamy mało, ale pijemy dużo. Po lekcji myślałem zarówno o czytaniu, jak i o piciu. W końcu idzie weekend, więc przydałoby się coś… no właśnie… co? Coś przeczytać czy coś wypić? A może tak dwa w jednym?

Głowią się ludzie kultury i wszelkiej maści inteligenci, co zrobić, aby książki były czytane. Tymczasem przyszłość literatury nie jest wcale w rękach pisarzy, krytyków itp. inteligentów, lecz zależy od alkoholu – tak przynajmniej pisał Flann O’Brien w felietonie „Trinkaust”. Autor twierdził, że do drukowania książek powinno się używać trinkaustu, czyli takiego środka, który „gdy napisze się nim coś na papierze i wysuszy, wydziela delikatny opar alkoholu”. Opary te otaczają osobę, która czyta, więc jest jej przyjemnie. Może nawet wpaśc w nałóg czytania alkoholizowanych dzieł. Autor tak opisał działanie wynalazku:

„Opar, wciągany z oddechem, skrapla się w błonie śluzowej, stopniowo przechodzi do żołądka i zostaje wchłonięty do krwi. Wówczas następuje odurzenie, łagodne bądź ostre, w zależności od czasu spędzonego na lekturze”.

Książki śmierdzą zwykle farbą drukarską, co niejednego zniechęca do czytania. Gdyby zaś pachniały wódką… po prostu marzenie. Z niecierpliwością czekam na wprowadzenie wynalazku w życie i na lektury drukowane trinkaustem. Wtedy wreszcie wszyscy moi uczniowie, którzy, jak mi sami dzisiaj powiedzieli, piją alkohol – czytaliby je od deski do deski. Skończyłoby się to ciągłe zgłaszanie nieprzygotowań i tłumaczenie się, że lektura nie została przeczytana. Dzieła, od których można by się upić, czytaliby wszyscy. I to po kilka razy.

Nie ma innego wyjścia, jeśli wydawnictwa chcą, aby książki były kupowane i czytane, muszą wejść w kooperację z monopolem alkoholowym. I wtedy zamiast dzielić literaturę na poezję i prozę, należałoby mówić o utworach drukowanych piwem, winem, wódką itd. Czysta przyjemność, no i wreszcie konsumpcja książek na masową skalę. A poza tym wtedy Polacy na pewno tworzyliby literaturę światowej klasy.