Mądrale

Zebranie z rodzicami dopiero przede mną, ale niektórzy nauczyciele mają je już za sobą. Opowiadają mi doświadczeni koledzy, że nigdy jeszcze nie było aż tylu mądrali wśród rodziców. Każdy bowiem laik ma pomysł na edukację własnego dziecka, a doświadczenia przy tym żadnego, więc plecie trzy po trzy i zabiera innym czas. Ponieważ z trudem trzymam język na wodzy, już teraz ćwiczę się w trudnej sztuce panowania nad sobą, aby nie wywołać zbyt wielkiego konfliktu z najbliższymi osobami moich uczniów.

Rozmawiałem ostatnio z koleżanką, która w szkole przepracowała ponad 20 lat. Kiedy więc zaproponowała rodzicom parę cennych rozwiązań oraz próśb, zaraz podniosły się głosy, że to złe i niedobre. Na przykład poprosiła rodziców, aby informowali szkołę o nieobecnościach dzieci (gdy dziecko zostaje w domu, rodzic powinien uprzedzić o tym szkołę). Niestety, nie spodobało się to kilku osobom (dyskusja trwała 20 minut), ponieważ „gdzie to jest napisane, że trzeba dzwonić”, „szkoła to nie więzienie”, „to chyba przesada”, „po co komu taka informacja, przecież dziecko przyniesie usprawiedliwienie”. Na prośbę, aby dzieci przyniosły blok techniczny, nożyczki i klej, posypały się głosy: „wolimy się zrzucić i niech pani sama kupi”. Oprócz tego rodzice krytykowali wybór podręcznika, jakiego dokonał pewien nauczyciel („córka mi powiedziała, że jest za łatwy”), podział klasy na grupy, jaki ustalił nauczyciel języka obcego („nie zgodzę się, aby moja córka chodziła tam, gdzie jest niższy poziom”). W ogóle rodzice mieli mnóstwo pomysłów i oczekiwań, a wychowawcy nie bardzo chcieli słuchać. Tymczasem szkoła wysoki poziom nauczania zawdzięcza, po pierwsze, zdolnym dzieciom, po drugie, dobrym nauczycielom, po trzecie, nielicznym mądrym i otwartym na współpracę rodzicom. Całej natomiast hałastrze krzykaczy i mądrali nie zawdzięcza nic.

A teraz o moim liceum. Mogę dyskutować z laikiem o tym, jak powinna być zorganizowana nauka w naszej szkole, ale po co? Wiadomo, że na trzydziestu rodziców prawie każdy chciałby dobra wyłącznie swojego dziecka i za nic ma dobro wspólne oraz szukanie kompromisu. Jeden chce, żeby lekcje kończyły się wcześniej, bo córka musi zdążyć do szkoły muzycznej, a drugi pragnie, aby zaczynały się później, ponieważ syn rano chodzi na treningi. Jeden chciałby starszego nauczyciela np. języka angielskiego, ponieważ tylko taki gwarantuje wysoki poziom i utrzymanie porządku w klasie, a inny rodzic narzeka, że jednak lepszy byłby młodszy nauczyciel, ponieważ ten stracił kontakt z dziećmi. Tak źle, tak niedobrze, a nikt nie chce odpuścić. A rodzice potrafią narzekać na wszystko i lecieć od razu na skargę do dyrekcji oraz kuratorium.

Bite dwie godziny trwało zebranie, jakie prowadziła moja koleżanka, ponieważ jest ona aniołem cierpliwości i pozwala każdemu rodzicowi się wygadać. Ja natomiast jestem diabłem wcielonym i na żadne dyrdymały nie pozwolę. Mam tylko nadzieję, że rodzice moich wychowanków okażą się normalnymi ludźmi, którzy ufają doświadczonym pedagogom, a interweniują tylko wtedy, gdy naprawdę jest powód, a nie dla samej zasady postawienia na swoim.