Żeby się nie przenieśli

W dobie niżu demograficznego każdy uczeń jest jak skarb. Nauczyciele muszą więc zrobić na dzieciach dobre wrażenie, aby nie chciały się przenieść do innej klasy lub – co najstraszniejsze – do innej szkoły. Gdy klasa będzie liczyć mniej niż 28 osób, padną podziały na grupy, a gdy szkoła opustoszeje, grozi jej likwidacja.

Pierwsze dni są decydujące. Do lamusa musi zatem odejść tradycyjne straszenie pierwszaków, że trafili do Mordoru. Poloniści muszą odrzucić myśl o robieniu na pierwszej lekcji dyktanda, po którym można by było postawić połowie klasy jedynki, a reszcie dwójki. Jeśli już ktoś chce robić jakiś sprawdzian, to tylko po to, aby mieć okazję wstawić każdemu piątkę.

Kto z nauczycieli nie rozumie, że jego praca zależy od fizycznej obecności uczniów, niech sobie to uprzytomni. Zresztą rada pedagogiczna powinna na wszelki wypadek kilkoma surowymi nauczycielami solidnie potrząsnąć, aby nie wystraszyli dzieci swoim głupim zachowaniem. Mnóstwo szkół prywatnych liczy na to, że nauczyciele z placówek publicznych okażą się właśnie na tyle nierozważni, iż zechcą po dawnemu postraszyć swój świeży narybek, a wtedy młodzież ucieknie tam, gdzie każdy uczeń jest traktowany po królewsku.

W mojej szkole od lat obowiązuje cackanie się z pierwszakami (np. do końca września nie mogą dostać jedynki), a wszystko po to, aby pokochali szkołę za pozytywne podejście do uczniów. Taka postawa przynosi owoce, ponieważ rzadko kiedy ktoś od nas ucieka, natomiast do nas chce się przenieść bardzo dużo uczniów.