Przedszkole jak szkoła

Przedszkole jak szkoła, tylko lepsze. Byłem dzisiaj na imprezie pożegnalnej starszaków i oczy przecierałem ze zdumienia. Część artystyczna na bardzo wysokim poziomie: śpiewy, tańce, wierszyki, rymowanki, nawet polonez odtańczony nie gorzej niż na studniówkach w moim liceum (ze wszystkimi figurami). Dzieci nie tylko uzdolnione, ale także chętne do pracy, bo przecież występ przed publicznością to ciężka praca. Kawał tekstu do nauczenia, dużo ćwiczeń i prób, przezwyciężanie tremy, a przede wszystkim chęć wzięcia udziału we wspólnym przedsięwzięciu, zrobienia czegoś dla innych.

Wizyta w przedszkolu podbudowała mnie i przekonała, że są dzieci zdolne, aktywne i pracowite. Niestety, te cechy gdzieś po drodze zanikają. Im dzieci starsze, tym mniej im się chce. W liceum to już skaranie boskie, niektórzy uczniowie zachowują się tak, jakby czekali na emeryturę i nie musieli nic robić. Pojedynczym osobom chce się do końca życia, ale większość nie ruszy siedzenia, aby coś zrobić dla zespołu. W mojej szkole i tak nie jest z tym najgorzej, bywają klasy naprawdę zaangażowane, ale daleko im do grup przedszkolnych. Tu dzieciom aż głowy parują od wysiłku. W liceum jednak sporo osób robi coś z łaski, na odczepnego. Nie wszyscy, podkreślam, ale różnicę jednak widać. A przecież są szkoły, gdzie wołami nie zaciągnie się uczniów do udziału w jakimś przedsięwzięciu. Bo to obciach.

Pogadałem z rodzicami, którzy mają także starsze dzieci, że są niezadowoleni ze szkół. Przedszkolu niczego nie można zarzucić, tu dzieci rozwijają się na medal, ale szkoła uwstecznia. Maluchy, które uwielbiają czytać, po lekcjach w szkole zaczynają odczuwać niechęć do książek. Gdy kończyły przedszkole, umiały czytać i liczyć, a po pierwszej-drugiej klasie zachowują się tak, jakby straciły te umiejętności. Dlaczego przedszkole pobudza talenty do rozwoju, a szkoła je niszczy? Nie chcę generalizować, zdarzają się przecież złe przedszkola i doskonałe szkoły.

Byłem kiedyś na lekcji w Parlamencie Europejskim i oniemiałem z zachwytu. Lekcja dla licealistów była prowadzona w takim ruchu, że nie sposób było się nudzić. Tego, co robił nauczyciel, nie sposób opowiedzieć. Można najwyżej pokazać, jak organizował przestrzeń, aby wszyscy uczestniczyli w wydarzeniu. Lekcje w szkole to jednak głównie przynudzanie, bo tak najlepiej realizuje się program i przygotowuje do matury. Sam też przynudzam niemiłosiernie, ponieważ zależy mi, aby moi uczniowie zdali maturę. Paniom przedszkolankom nie zależy na maturze ani na żadnym egzaminie, który wychodzi spod ręki CKE, więc mogą dbać o rozwój duchowy, emocjonalny i fizyczny swoich podopiecznych. Ja o żaden rozwój uczniów nie dbam, gdyż nie stać mnie na taki luksus. Ja przygotowuję do matury, czyli uwsteczniam.

Dzieci podobno rozwijają charakter do czwartego roku życia, a talenty do piątego. Mam zatem nadzieję, że to, co dzieci rozwinęły w sobie dzięki przedszkolu, nigdy nie zginie. I nie zaszkodzi mu uwstecznianie, jakie zafunduje im potem edukacja szkolna. Otrząsną się z nauki szkolnej i będą tacy, jakimi byli, gdy chodzili do przedszkola. Może trochę niesforni i uparci, ale za to zdolni, aktywni, pracowici, spontaniczni, odważni i waleczni. Tak trzymać, starszaki. Czeka was szkoła, wierzę, że się jej nie dacie.