Okradanie szkoły

Okazuje się, że szkołę też można wydoić. „Gazeta Pomorska” opisała, jak z pewnej bydgoskiej podstawówki nielegalnie wyprowadzane były pieniądze, łącznie na sumę około miliona złotych. Nieźle się obłowiły osoby, które uprawiały ten proceder. A zajmowały się tym przez szereg lat.

Nie bulwersuje mnie napad na bank z bronią w ręku, ponieważ przestępca działa otwarcie. Od razu wiadomo, z kim mamy do czynienia. Najbardziej przeraża mnie złodziej, którego przez lata nie można zdemaskować, ponieważ działa on w białych rękawiczkach. Możemy być nawet jego kolegami, przyjaciółmi, pić z nim kawę, dzielić się opłatkiem, codziennie rozmawiać, a on tymczasem jest z nami tylko po to, aby nas okradać.

Sprawa bydgoska dowodzi, że szkoły nie są wolne od złodziei, cwaniaków, którzy doją edukację. Czytam w „Gazecie Pomorskiej”, że poprzedni dyrektor nie kontrolował finansów placówki. Trudno mi uwierzyć w to, że w ogóle mógł się nie interesować finansami swojej szkoły, być może po prostu nie znał się wystarczająco dobrze na finansach. Dyrektorami szkół są nauczyciele, nieraz mają smykałkę do pieniędzy, ale często w sprawach finansowych są naiwni jak dzieci. W każdym razie dyrektorzy nie są profesjonalnie przygotowani do czuwania nad finansami szkoły, więc księgowa nie musi się bardzo wysilać, aby oszukać swojego szefa.

Skutki tej kradzieży mają wymiar nie tylko finansowy, ale także moralny. Budżet miasta stracił pieniądze, a uczniowie wiarę w człowieka. Gdy pracownik szkoły okrada własną szkołę, do tego robi to systematycznie przez długi okres czasu, młodzież się gubi. Oto kolejny dowód, że złodzieje są wszędzie. Straszne, ale jakże prawdziwe. Pismo święte mówi, że osobie, która zgorszyła maluczkich, lepiej byłoby, gdyby zawiesiła sobie kamień młyński na szyi i rzuciła się w głębiny.