Metody akademickie

Nie bez powodu dyskusją akademicką nazywa się próżne gadanie. Teraz ma szansę powstać nowy termin: metoda akademicka. Chodzi mi o styl prowadzenia zajęć i wykładów, jaki uprawiają akademicy. Bywają wyjątki, ale przeważająca większość uczonych stosuje metody, od których normalnemu człowiekowi przewracają się wnętrzności i nie jest w stanie usiedzieć w spokoju dłużej niż kwadrans. A wykład potrafi trwać nawet dwie godziny, ja sam zaś chodziłem na czterogodzinne wykłady przerywane jedną dziesięciominutową przerwą.

W wielu uczelniach styl prowadzenia zajęć i wykładów nic się nie zmienił od czasów Immanuela Kanta. Natomiast zmienili się profesorowie – ich autorytet znacznie się obniżył, więc nie mogą liczyć na zachwyt z samego faktu, że siedzą na katedrze. Muszą jeszcze coś sobą reprezentować. A jak mają zachwycać studentów, jeśli pracują na akord, tzn. w wielu placówkach, do tego często odgrzewając stare kotlety, jakie wymyślili 30 lat temu? Normalny człowiek nie może tych staroci słuchać w spokoju. Zmienili się też studenci. To nie jest już pokolenie ucha, lecz oka. Dzisiejszej młodzieży akademickiej trzeba głównie pokazywać, a nie tłumaczyć. Dlatego akademicy muszą wymyślić nowe metody prowadzenia zajęć i oczywiście sami też muszą się zmienić, inaczej na wykładach i ćwiczeniach będzie dochodziło do wygłupów w wykonaniu studentów.

Piszę o tym, ponieważ zapoznałem się z narzekaniem profesora Śliwerskiego na bezczelne zachowanie studentów podczas wykładów. I byłbym przyznał rację profesorowi, którego znam  i cenię. Także o jego wykładach słyszałem bardzo pochlebne opinie. Jednak spotkałem wczoraj znajomego uczonego, który ten sam problem naświetlił z zupełnie innej strony. Otóż załamał on ręce nad poziomem wykładów i zajęć prowadzonych przez jego kolegów z Uniwersytetu Łódzkiego. Wstyd i żenada. Nie chodzi mi o treść, lecz o metody. Takimi metodami to można wykładać do posągów, a nie do żywych ludzi. Do ścian można gadać monotonnie przez dwie godziny, ale nie do młodzieży.

Prawda, jak zwykle, leży pośrodku. Winni są i akademicy, którzy w przeważającej części w ogóle nie znają się na nowoczesnej edukacji, tylko stosują przestarzałe metody wykładu. Winni są też studenci, którym brakuje szacunku do profesorów i cierpliwości niezbędnej do studiowania. Tylko czy najważniejszą cechą studenta ma być cierpliwość i umiejętność siedzenia na czterech literach w każdej sytuacji, nawet gdy profesor ględzi jak stary patefon? Pomyślmy, czy nie należałoby akademików wysłać na obowiązkowy kurs nowoczesnych metod nauczania?