Oddajcie uczniom co uczniowskie

Każde rozporządzenie ludzie potrafią wynaturzyć i obrócić przeciwko sobie. W szkołach od jakiegoś czasu obowiązuje przepis, że nauczyciele powinni gromadzić prace uczniów i mieć pod ręką w razie kontroli dyrektora, wizytacji z kuratorium bądź podczas konsultacji z rodzicem. Nie sądzę, aby intencją autora tego przepisu był zakaz oddawania prac uczniom. Tymczasem wielu nauczycieli nie tylko nie pozwala uczniom na zabranie prac do domu, ale nawet nie pokazuje im tych prac, lecz tylko informuje o ocenach. Nie wiem, dlaczego koleżanki i koledzy tak postępują. Chyba z głupoty i bezmyślności.

Dzwonią do mnie różni znajomi, prosząc o wytłumaczenie, dlaczego ich dziecko uzyskało na próbnej maturze tak niski wynik. Proszę, aby pokazali mi pracę. Niestety, jeszcze mi się nie zdarzyło, aby uczeń miał swoją pracę. Jedni ją widzieli, więc mi relacjonują, co tam nauczyciel powypisywał im na marginesach. A inni nawet nie widzieli swojej pracy, zaś nauczyciel powiedział im tylko, że styl mają słaby, ale co konkretnie było w tych pracach złego, Bóg raczy wiedzieć. Mimo że uczniowie prosili o możliwość zabrania pracy do domu, nauczyciel nie pozwalał, gdyż – jak tłumaczył – dyrekcja każe nauczycielom gromadzić wszystkie prace uczniów. Odda im po zakończeniu roku szkolnego.

Niestety, wtedy to będzie musztarda po obiedzie. Po jaką cholerę ma dziecko pisać próbną maturę, jeśli potem nie ma szans na przemyślenie wszystkich błędów. Nie od dziś wiadomo, że człowiek ma skłonności do popełniania tych samych błędów. Z dużym prawdopodobieństwem można powiedzieć, że uczeń popełni na właściwej maturze te same błędy, jakie popełnił na próbnej, a na próbnej zrobił te same błędy, jakie zwykle robi na sprawdzianach. Nie byłoby tego powtarzania błędów, gdyby uczniowie otrzymywali prace do domu z nakazem poprawienia błędów, jakie popełnili.

Zastanawiam się, czy nauczycielom zależy na postępach swoich uczniów. Z tego, co widzę, wnioskuję, że bardziej im zależy na respektowaniu durnych przepisów niż na skutecznym uczeniu. Z tym że przepisy wcale nie są takie durne, to my uczyniliśmy je takimi. Nakaz gromadzenia prac uczniów został błędnie odczytany jako zakaz oddawania uczniom prac do rąk własnych. Co by się stało, gdyby uczniowie wzięli prace do domu i po kilku dniach przynieśli je do szkoły? To prawda, że mogłoby się zdarzyć, iż jakiś uczeń pracy już nie odda (zniszczy, zgubi). Czy to aż takie zło? Na pewno mniejszym złem jest strata kilku prac niż przyczynianie się do nieuctwa własnych uczniów w imię źle pojętego respektu dla zarządzeń dyrekcji. Wątpię, aby dyrekcji szkoły bardziej chodziło o te świstki papieru niż o czynienie postępów przez uczniów.

A jeśli w szkole króluje podejrzliwość, że jak nauczyciel nie ma prac uczniów, to znaczy, że nie było sprawdzianu, niechże uczniowie podpisują się, że prace odebrali. Niech nauczyciele przechowują listy z podpisami, a nie prace (ewentualnie w szufladzie mogą mieć kilka przykładowych prac, najlepiej kserokopii, dla dyrekcji bądź wizytatora z kuratorium). Niechże celem szkoły będą postępy uczniów, a nie gromadzenie papierków.

Rozmawiałem o tym zjawisku z nauczycielami, którzy są zwolennikami nieoddawania prac uczniom. Powiedziałem, że uczeń musi mieć pracę, ponieważ chce ją przemyśleć, skonsultować z rodziną, czasem z korepetytorem lub po prostu, aby się pochwalić. A koledzy mi na to, że jak uczeń chce coś przemyśleć lub skonsultować, to może to uczynić pod ich nadzorem w szkole. Zapewniam, to fikcja. Gdyby wszyscy uczniowie chcieli pod kierunkiem swojego nauczyciela solidnie pracować nad popełnionymi błędami, byłoby to fizyczną niemożliwością. Zresztą powinni chcieć, może wtedy nauczyciele wystraszyliby się kolejek i w końcu zaczęliby oddawać prace ich właścicielom. W każdym razie mamy do czynienia z oburzającym, antypedagogicznym procederem w wykonaniu nauczycieli. No i jest to także zwykła głupota i bezmyślność.