Szukanie oszczędności

Jedni szukają w oświacie oszczędności, a inni zysków. MEN chce się pozbywać szkół, przekazując je w prywatne ręce, ponieważ liczy, że dzięki temu zaoszczędzi sporo pieniędzy. Na razie prywatyzowane będą szkoły z małą liczbą uczniów (do 70 osób), ale później pod młotek pójdą i większe placówki. MEN lekką ręką pozbywa się niezłego źródła dochodu, gdyż jest zupełnie nieświadome, że na swoich szkołach może zarobić. Jak?

Prasa donosi, że uniwersytety zaczęły prywatyzować toalety. Komuś może się to wydawać dziwne, ale kryzys usprawiedliwia każde działanie, które zmierza do uratowania placówki. Lepiej sprywatyzować tylko uczelniane toalety niż całą uczelnię. Władze uczelni policzyły, że student chodzi do kibla średnio pięć razy dziennie (piwosze nawet częściej), więc gdyby opłata wynosiła symboliczną złotówkę za wejście, uczelnia pozyskałaby środki na badania naukowe. Cel szczytny – studenci na pewno z ochotą oddawaliby mocz w uczelnianych toaletach, wiedząc, że w ten sposób wspierają rozwój polskiej nauki. Jeśli w Łodzi studiuje 180 tysięcy osób, to oznacza, że codziennie do kasy łódzkich uczelni wpływałaby kwota nieomal jednego miliona złotych. I tak skończyłyby się w polskich uczelniach braki finansowe, a zacząłby się istny raj.

Uczniowie piją nie mniej niż studenci, więc też odczuwają silną i częstą potrzebę chodzenia do ubikacji. Z lekcji potrafią chodzić całe pielgrzymki uczniów do kibelka. Do tej pory nauczyciele się denerwowali, teraz będą puszczać z ochotą, bowiem każde wejście dzieciaka do szkolnej toalety wnosić będzie złotówkę do budżetu placówki. Jak wprowadzimy opłaty za siusianie, to nie będziemy się oglądać na nędzną dotację z budżetu. Sami zarobimy na wszystkie potrzeby szkoły.

Zresztą nie tylko ubikacje mogłyby być źródłem zysku. Warto pomyśleć o opłatach za korzystanie ze szkolnej bramy, która służy uczniom za palarnię. Kto to widział, aby pozwalać dzieciom na palenie papierosów całkiem za darmo. To rodzi złe przyzwyczajenia. Dzieci muszą się nauczyć, że społeczeństwo będzie pobierać od nich opłatę proekologiczną za puszczanie dymka. Być może część osób z chytrości rzuciłaby palenie papierosów raz na zawsze.

Katarzyna Hall siedzi sobie u premiera i jest przepytywana, czy znalazła jakieś oszczędności w swoim resorcie. Z sympatii dla pani minister podpowiadam: można nawet zarobić na inne resorty. Wystarczy wprowadzić opłaty za kibelki i za bramy. Nie ma się czego wstydzić, dużo więksi i mądrzejsi twierdzili, że pecunia non olet.