Kursy samoobrony dla nauczycieli

Kilka razy planowaliśmy zorganizować kurs samoobrony. Na lekcjach bywa niebezpiecznie, a w drodze do szkoły i ze szkoły to już naprawdę strach ogarnia nawet najodważniejszych belfrów. Kto nie ma samochodu i musi tramwajem jeździć do pracy, codziennie ryzykuje, że zostanie zaczepiony przez wyrostków. Ci, co nie mają na twarzy wypisane, że są nauczycielami, mogą chodzić po ulicach w miarę spokojnie, ale reszta musi uważać na każdym kroku. Ja sam ścinam się na łyso i nie golę zarostu, aby nikt nie podejrzewał, że pracuję w szkole. I jakoś mi się udaje.

Oczywiście bardzo niepolitycznie byłoby organizować kurs samoobrony wyłącznie dla nauczycieli. Uczniowie mogliby odebrać to przeciwko sobie. Że niby obawiamy się ataku ze strony naszej kochanej młodzieży. Jeszcze gorszy byłby kurs dla uczniów i nauczycieli razem wziętych. Wyszłyby z tego jaja jak berety, a nie szkolenie w sztukach walki. Poza tym mogłoby się okazać, że młodzież jest zdolniejsza od swoich nauczycieli. Potrzebny jest pomysł, który umożliwiłby organizację kursu samoobrony wyłącznie dla belfrów, ale oficjalnie to wcale nie byłby kurs tylko dla nauczycieli.

Gdyby rada pedagogiczna składała się w przeważającej części z nauczycielek, można by zrobić kurs obrony dla kobiet. Jak wiadomo, kobiety bywają narażone na różnego rodzaju ataki fizyczne, więc nikogo nie powinno dziwić, że także nauczycielki obawiają się przemocy ze strony zboczeńców. A zatem panie nauczycielki można by przeszkolić z techniki obrony w ramach kursu doskonalenia zawodowego. Nauczycielka znająca różne ciosy prowadziłaby lekcje z większą pewnością siebie niż przeciętny belfer.

Niestety, w mojej szkole mężczyzn jest więcej niż pań (albo tyle samo). Trzeba więc wymyślić coś innego. Można by na przykład oficjalnie ogłosić, że w szkole będzie kurs tańca dla nauczycieli, a tak naprawdę byłby to kurs samoobrony. Oczywiście szydło wyszłoby z worka na studniówce, gdy kadra zaczęłaby tańczyć. Ostatecznie można by się wytłumaczyć, że ludzie uczyli się tańczyć, ale się nie nauczyli. Natomiast nauczyli się tego, co w dzisiejszych czasach najważniejsze: ręcznego tłumaczenia, że na nauczyciela nie wolno podnosić ręki.