Były nauczyciel i jego biznes

 

Jechałem dzisiaj kolejką wąskotorową i dowiedziałem się, że prowadzi ją były nauczyciel. Rzucił pracę w szkole i wziął się za biznes. Zresztą nie tylko on jeden. Bez przerwy dowiaduję się, że ten czy tamten biznesmen dawniej uczył cudze dzieci, aż – i tu padają różne komentarze – np. nie wytrzymał, poszedł po rozum do głowy, musiał zarabiać na utrzymanie rodziny, doznał olśnienia, znudziła mu się praca nauczyciela itd.

 

Co chwila dowiaduję się, że ktoś ze znajomych rzuca nauczanie i bierze się za prowadzenie interesu. Jedni realizują marzenia, np. biorą się za prowadzenie stadniny koni, a inni za cokolwiek, byle jak najdalej od szkoły, np. sprzedają kwiaty za pośrednictwem internetu albo otwierają butik na bazarze. Parę lat temu poznałem kilku scenarzystów polskich seriali i okazało się, że to także byli nauczyciele. Trudno jest mi wręcz znaleźć człowieka, który nie otarłby się o pracę w szkole.

 

Pamiętam, jak zdawałem egzamin na prawo jazdy (pracowałem wtedy już w szkole). Gdy usłyszałem od egzaminatora, że za samo zamknięcie drzwi mógłby mnie oblać, odparłem, że jak ja bym tak samo egzaminował na maturze jak on, to nikt by nie zdał matury. Wtedy dowiedziałem się, że mój egzaminator był kiedyś nauczycielem, ale rzucił ten fach. I tak oto nabrałem przekonania, że połowa ludzkości pracowała w szkole, ale zrezygnowała. Zostały niedobitki.

 

Każdego dnia mnóstwo osób rezygnuje z pracy w szkole i bierze się za coś innego. A jednak gdy ci dawni nauczyciele spotkają nauczyciela praktykującego, np. mnie, łza im się w oku kręci. Bo przecież w szkole fajnie było. Jest o czym pogadać, jest co wspominać. A biznes to biznes – po prostu szkoda słów.