Uczeń głodny, to zły

Uczniowie przychodzą do szkoły głodni, dlatego nie chcą się uczyć. Przydałoby się, aby dzieciarnia najpierw solidnie pojadła, a potem dopiero wzięła się do nauki. Z pustym brzuchem nikomu przecież nie chce się uczyć. Rząd ma wielkie plany (w każdej szkole będzie kuchnia, zostanie zatrudniony personel do gotowania itd.), ale jak zwykle życie okrutnie zweryfikuje te plany. Okaże się, że kucharze są tak drodzy (zresztą najlepsi już gotują za granicą), iż bardziej będzie opłacało się przeszkolić nauczycieli, aby potrafili przygotowywać skromne posiłki. Podobno awans zawodowy ma zostać uzależniony od umiejętności przygotowania zupy pomidorowej z ryżem i schabowego w panierce.

Warto zatem część wakacji poświęcić na podszkolenie się z gastronomii. Ja zamierzam poprosić teściową, aby pokazała mi parę sztuczek. Być może w szkole mniej renomowanej wystarczy smażyć dla uczniów kotlety mielone, jednak w moim liceum na pewno dyrekcja będzie wymagać wirtuozerii w tej dziedzinie. Dlatego zamierzam nauczyć się przygotowywania co najmniej takich potraw jak zupa cebulowa, szczupak w galarecie i suflet z koziego sera (tak na dobry początek). W końcu kilkanaście lat w zawodzie do czegoś zobowiązuje, nie będę przecież dzieciakom serwował byle czego.

Cieszę się z planów rządowych, ponieważ wiem, że z gotowania uczniom będzie też pożytek wychowawczy. Nie udało nam się trafić do uczniowskich serc przy pomocy metod pedagogicznych, to być może uda się trafić dzięki posiłkom. Nie na próżno przecież mówi się o trafianiu do serca przez żołądek. MEN ma nawet takie plany, aby posiłek uczniów trwał nie kilkanaście minut (podczas dużej przerwy), ale całą godzinę. Jest tylko problem co za co. Jeśli do bardzo napiętego programu wprowadzona zostanie godzina jedzenia, to jakaś inna musi zostać zlikwidowana. Tylko jaka? Polski, matematyka, chemia?