Nowy rok szkolny po staremu

MEN opublikował kalendarz roku szkolnego 2008/2009. Miał to być zupełnie inny rok, ale wychodzi na to, że zmian nie będzie. Kilka miesięcy temu wydawało się, że Katarzyna Hall dokona rewolucyjnych posunięć: wprowadzi ferie jesienne (np. w połowie października, czyli po 6 tygodniach nauki), a w zamian skróci wakacje (rok szkolny kończyłby się np. w połowie lipca lub też wcześniej zaczynał, np. w połowie sierpnia). Wydawało się, że minister edukacji dała zielone światło dla zmian w organizacji roku szkolnego, ale chyba byliśmy daltonistami. Światło okazało się czerwone. Zmian nie będzie.

Nie mam nic przeciwko temu, aby było tak, jak jest, jednak trochę mi żal. Znowu okazało się, że krowa, która dużo ryczy, mało mleka daje. Co do „ryczącej krowy”, to proszę, aby nikt nie brał tego do siebie – tak się po prostu mówi. To przenośnia. Zresztą z powodu braku zmian w organizacji roku szkolnego sam czuję się jak jeleń albo baran. Byłem bowiem pewien, że zmiany zostaną wprowadzone. Nawet ręczyłem, iż ten rząd poważy się na zmiany. A tu wychodzi na to, że będzie jak zwykle. Pogadali politycy o zmianach i na słowach się skończyło.

A jednak zachęcam decydentów oświaty do wprowadzenia słów w czyn. Może będzie gorzej, a może lepiej. Trzeba zaryzykować. Oczywiście, trudno brać na siebie ryzyko zmieniania całego kraju. Jednak można by przeprowadzić eksperyment w jednej szkole. Niech jedna szkoła – dajmy na to, moje liceum – eksperymentalnie pracuje według zupełnie innej organizacji roku szkolnego. Warto spróbować. W końcu bez przeprowadzenia eksperymentu minister głowy nie da, że zmiana przyniesie więcej korzyści niż szkód. Kto ryzykuje, w kozie nie siedzi („kozy” też proszę nie brać do siebie).