Ocena z bliska i z daleka

Ledwo ktoś przekroczy próg jakiejś instytucji, a już ocenia, jakby był ekspertem. Mnie też nieustannie bierze przemożna ochota, aby formułować pochopne oceny. Jednak staram się nad tą skłonnością zapanować, co wcale nie jest łatwe. Ostatnio prosto ze szkoły latałem na odział kardiologiczny Szpitala Matki Polki w Łodzi. Ponieważ miałem potwornego stracha o stan córki, tryskały ze mnie negatywne uczucia. A głównie brak wiary w dobre intencje lekarzy oraz podejrzliwość, że na pewno mają moje dziecko w nosie. Gdyby nie lata pracy w szkole, gdzie nauczyłem się anielskiej cierpliwości, wpadłbym chyba w szał. Ale wykazałem się tą odrobiną zaufania do lekarzy, która pomogła mi dostrzec, jak bardzo cały personel stara się pomóc mojemu dziecku, mimo że z pozoru wyglądało, że wcale nie pomaga.

Ponieważ nikt rodzicom nie organizuje kursu, wyjaśniającego, jak pracują lekarze, napadła mnie podejrzliwość, że oto trafiliśmy do umieralni. A widok chorych dzieci i zrozpaczonych rodziców potrafi napędzić stracha każdemu. Trzeba naprawdę wykazać się dobrą wolą i cierpliwością, aby zauważyć, jak niezwykle ciężko pracują lekarze. Operacje trwają nieraz po wiele godzin, lekarze i pielęgniarki biegają po szpitalu jak mrówki w mrowisku. Laika może to przyprawić o zawrót głowy. I tak właśnie było ze mną. Tu dziecko z sinicą, tam nagłe otwarcie tętnicy, tu ktoś cały w śladach po operacji, tam maluch leci przez ręce – szkoda w ogóle gadać, ile jest ludzkiego nieszczęścia. Pełno ludzi w szpitalu – oprócz maleńkich chorych obecni są opiekunowie oraz cała przerażona rodzina, niby w odwiedzinach, a między nimi lekarze, pielęgniarki, pracownicy obsługi. Jak na targowisku. A każdy chce wiedzieć, co tu się dzieje.

Gdy był potrzebny lekarz, a go nie było, myślałem wrednie, że pewnie pije kawę, czyta gazetę, leniuchuje w swoim gabinecie. Moje podejrzenia wynikały z niewiedzy. Jak się dowiedziałem, co przez ten czas robił lekarz, było mi wstyd, że miałem czelność go podejrzewać o nieróbstwo. W ogóle widok rzetelnie pracujących lekarzy, do tego w niezwykle ciężkich warunkach i z przypadkami dramatycznymi, każe mi wstydzić się za pochopne ocenianie pracy tych ludzi. Bardzo łatwo jest wiedzieć wszystko najlepiej i wygłaszać oceny cudzej pracy, kompletnie nic o niej nie wiedząc. Bardzo trudno zaś jest wysilić się na tyle, aby zobaczyć, czym się naprawdę zajmują ludzie, których pochopnie oceniliśmy. Ja w każdym razie byłem pod wrażeniem – nie zobaczyłem żadnej rutyny, lecz pełne poświęcenie.

Przywiozłem dziś rano córkę ze szpitala, a potem popędziłem do pracy. Trochę byłem zagubiony dziś w robocie. Z jednej strony szczęśliwy, że już po wszystkim, a z drugiej zawstydzony z powodu tych, którzy ledwo przekroczą próg szpitala, a już rzucają oszczerstwa na lekarzy, oceniają, jakby sami wiele lat praktykowali kardiochirurgię. Naprawdę, zanim kogokolwiek ocenimy, najpierw spróbujmy zrozumieć, co tu się dzieje i dlaczego tak się dzieje.

Napisałem powyższy wpis tak, jak Jan Kochanowski „Treny”, tzn. ani słowa nie pisząc o uczuciach mamy dziecka. A przecież Wiktorią opiekowała się przede wszystkim jej mama, trochę także babcia. Ja – w prównaniu z moją żoną – bardzo mało. Jednak zapewniam, że powyższy wpis wyraża nasze wspólne uczucia.