Prezenty z zakazem używania

Każdy prezent ma w sobie coś pozytywnego i negatywnego. Właśnie liczę plusy i minusy tego, co otrzymałem od Św. Mikołaja. Jeśli chodzi o skórzane rękawiczki albo litr wódki, to sprawa jest prosta – prawie same plusy. Nie wiem jednak, jak ocenić prezent, na którym napisane zostało takie ostrzeżenie: „Produkt przeznaczony jest do używania poza terytorium Rzeczypospolitej Polskiej. Używanie na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej jest zabronione. Naruszenie zakazu używania stanowi wykroczenie z art. 97 ustawy z dnia 20 maja 1971 r. – Kodeks wykroczeń (Dz. U. 71 Nr 12, poz. 114 ze zmianami), zagrożone karą grzywny do 3000 zł oraz karą nagany”.

Zakaz pochodzi z czasów dość niepoważnych, tzn. z PRL. Tak mnie kusi używanie tego prezentu, że zastanawiam się, czy powinienem respektować prawo ustanowione w okresie komunizmu. Logicznie rzecz ujmując, to zakaz peerelowski nie został ustanowiony w granicach rozumu, a zatem człowiek rozsądny, tzn. ja, nie musi go przestrzegać. Przeciwstawienie się bezsensowi mogę nawet uznać za swój obywatelski obowiązek. Znaczy się, mogę tego prezentu używać w Polsce.

Muszę przyznać, że prezent z zakazem używania jest najlepszy. Same plusy i żadnych minusów. Szkoda, że na rękawiczkach nie ma zakazu zakładania, a na butelce wódki zakazu picia. Doskonały prezent musi stanowić połączenie gniewu (Jak to nie mogę używać?! Kto mi zabroni!), strachu (Jezu, mogę zapłacić aż 3 tysiące zł kary!) oraz pożądania (Wolę umrzeć, niż poddać się zakazowi). Jako nauczyciel dobrze wiem, że zakaz istnieje tylko po to, aby go pogwałcić. Gdyby nie było zakazu, nikt by się nie interesował tym, czego nam zabrania.  Zakazy są matką pomysłowości. Ja np. jutro zamierzam ogłosić niezależność pewnego terytorium, np. mojego mieszkania albo samochodu, od prawodawstwa Rzeczypospolitej Polskiej, i na tym niezależnym terenie użyć zakazanego w Polsce prezentu. A co mi tam, wolność Tomku w swoim domku!