Frajerzy w Polsce

Wielu absolwentów mojego liceum, a także sporo pełnoletnich lub prawie pełnoletnich uczniów spędza wakacje, pracując za granicą. Co spotkam kogoś znajomego ze szkoły, to zaraz dowiaduję się, ile osób wyjechało. Tylko o tym się rozmawia. Kto pracuje w Anglii, a kto w Szkocji itd. Ale jest też druga strona medalu. Tym, co zostali w kraju i tu pracują, jest strasznie wstyd, że nie wyjechali. Spotkałem ostatnio absolwenta w hipermarkecie, uśmiechnąłem się, więc pogadaliśmy. Chłopak tłumaczył się przede mną, dlaczego siedzi tu za te marne grosze, zamiast wyjechać. Widocznie był przekonany, że mam go za frajera. Tymczasem ja to dobrze rozumiem, że nie każdy może sobie pozwolić na pracę daleko od rodziny, od spraw sercowych, od remontu mieszkania itd. Czasem trzeba wybrać gorsze zarobki, aby w zamian być blisko spraw, które wymagają osobistej troski. To się wie. A jednak ludzie, którzy wybrali pracę w kraju, czują się gorsi. Dlatego przekonują każdą znajomą osobę, m. in. swojego nauczyciela, że nie wyjechali z własnej woli, bo nie mogli ze względu na wyjątkowo ważne sprawy, a nie dlatego, że są frajerami. Skoro tak się usprawiedliwiają, to znaczy, że w głębi serca jednak czują, iż postąpili jak frajerzy. Bo czyż można mieć do siebie szacunek, godząc się na pensję do ręki w wysokości 600-1000 złotych, gdy można było zarobić kilka razy więcej? A wzrost zarobków w kraju, o czym rozpisują się gazety, to fikcja. Fikcja, przynajmniej jeśli chodzi o najmłodszych pracowników. Nic więc dziwnego, że młodzi czują się jak frajerzy. Może wcale nie są gorsi, ale to poczucie niskiej wartości i presja społeczna, aby zarabiać dużo, może ich zniszczyć. Dlatego proszę: nie okazujmy pogardy tym, co zdecydowali się zostać w kraju i zarabiać te śmieszne grosze. Mogą mieć ważne powody.