Przelecieć lekturę

Niekoniecznie trzeba widzieć trupa – pisał Michaił Bułhakow – aby wiedzieć, że człowiek nie żyje. Tak samo niekoniecznie trzeba przeczytać lekturę, aby wiedzieć, jaką treść zawiera. Ponieważ wszystkie książki są o tym samym, wystarczy – jak usłyszałem od pewnego ucznia – je przelecieć. Obecnie w szkołach odbywają się lekcje na temat lektur przelecianych, a bardzo rzadko na temat książek przeczytanych.

W związku z tym proponuję, aby utwór literacki, który omawia się w szkole, nie nazywać już lekturą (z łaciny „lektura” oznacza to, co się czyta), ale PRZELOTKĄ (po polsku „przelotka” to tekst, który się przelatuje wzrokiem). Podobnie należy zamienić określenie: „lista lektur szkolnych” na „lista przelotek szkolnych”.

Obecnie jesteśmy świadkami, jak zmieniła się nazwa tego, co robi się z literaturą na lekcjach. Książek się w szkole nie omawia, tylko je przerabia. Ostatnio w klasie III d przerabiałem Kartotekę Różewicza. Uczniowie najpierw przelecieli ten dramat, a potem go wspólnie przerobiliśmy. Na co? Na zimny klucz testu maturalnego.

Genialny Stanisław Bortnowski pisał przed laty: „Polonista jest nienormalny, gdyż nie uznaje wobec literatury szczerości”. Oświadczam, że miałem chwilowy przebłysk normalności, dlatego usłyszałem szczere wyznanie ucznia, że on powieść przeleciał. I wcale nie wydaje mi się to takie głupie. A zatem szykujmy się do lotu, kochani uczniowie. Musimy dziś w 45 minut przelecieć 500-kilometrowy odcinek Zbrodni i kary. Zapiąć pasy i spokojnie siedzieć na swoich miejscach, odrzutowiec startuje.

Kto nauczy się w szkole trudnej sztuki przelatywania tekstu, ten poradzi sobie w życiu z dziełami typu „Raport WSI Macierewicza”. Natomiast sztuka czytania raczej nikomu do niczego się nie przyda. Jestem za tym, aby na lekcjach języka polskiego uczyć umiejętności przydatnych, a nie anachronicznych. Lektury i czytanie niech ustąpią miejsca przelotkom i przelatywaniu ze zrozumieniem.