Przedmioty do usunięcia

Uwaga Giertycha, że można by zlikwidować jedną godzinę religii, skłania do refleksji. Być może należałoby usunąć lub przynajmniej ograniczyć do szkoły podstawowej albo gimnazjum sporą część przedmiotów. A w liceum jako obowiązkowe dla wszystkich uznać za zbytek luskusu. Które przedmioty?

Wystarczy prosty sprawdzian. Na przykład taki. Zbieramy prace domowe danej klasy z jakiegoś przedmiotu i sprawdzamy, czy zostały samodzielnie wykonane przez uczniów. Jeśli okaże się, że prawie wszyscy przynoszą teksty z Internetu, można pozbawić grupę ściągaczy prawa do uczenia się tego przedmiotu. Szkoda pieniędzy podatników na geografię ściąganą z Internetu, lepiej nie uczyć jej wcale.

Dyskutowałem o tym z uczniami, którzy ściągają prace domowe z Internetu. Zapytałem młodzież, czy nie lepiej w ogóle nie uczyć się przedmiotu, gdzie nagminnie się ściąga. Jedni byli za, inni mówili, że być może ten przedmiot będzie potrzebny, aby mogli dostać się na studia (tzn. przyda się ocena z tego przedmiotu, bo umiejętności z powodu ściągania mają mizerne).

W dobie Internetu i telewizji nie trzeba nauczać określonego przedmiotu przez wiele lat. Wystarczy obowiązkowy krótki kurs, np. 3-letni w gimnazjum czy 5-letni w szkole podstawowej i gimnazjum. Szczegóły można dopracować. Po co przyszłych humanistów na siłę uczyć fizyki, chemii, biologii, po co zmuszać przyszłych inżynierów do nauki historii czy języka polskiego?

Nie twierdzę, że wiedza z tych przedmiotów jest niepotrzebna, tylko że przymusowe nauczanie jest zbędne, ponieważ uczy ono te osoby tylko skutecznego ściągania. Na siłę niczego ludzi nie nauczymy, jedynie zmarnujemy środki finansowe. Podejrzewam, że w liceum obowiązkowo można nie uczyć co drugiego przedmiotu. Mogą one być nadal prowadzone, ale w formie fakultetów, czyli dla zainteresowanych. Dzięki nieobecności tych niezainteresowanych można by solidnie nauczyć osoby, które naprawdę chcą się uczyć.

Ten problem warto rozwiązać także w inny sposób. Każdy licealista musiałby zaliczyć tygodniowo 30 lekcji z minimum 5 przedmiotów, a maksimum 15. Uczniowie chodziliby więc wg uznania, np. jedni po 5 godzin na chemię, biologię, fizykę, matematykę, geografię i język angielski, a inni po 5 godzin na historię, język polski, angielski, niemiecki, francuski i przedsiębiorczość, a jeszcze inni na każdy przedmiot po 2 godziny. Każdy w liceum sam układałby sobie plan.

Niech decydują uczniowie, wybierając przedmioty w ramach określonego systemu. Wtedy zobaczymy, na które przedmioty nie będzie chodził nikt lub prawie nikt, a na które będą waliły tłumy. A nauczycielom można by płacić stawkę od ucznia.