Weekend z blondynką i biblią

Obejrzałem w sobotę film „Legalna blondynka”, w którym pokazano, jak studentka prawa na Harvardzie mówi do profesora i jednocześnie szefa kancelarii, w której odbywa praktykę: „ty ośle”. A uczony odpowiada: „Ostatni raz tak do mnie mówiono w szkole”. Ale to Harvard, uczelnia wyjątkowa pod każdym względem.

W związku z tym filmem przypomniało mi się, jak na Uniwersytecie Łódzkim uczestniczyłem w przywołaniu wykładowcy do porządku. Byłem wtedy studentem drugiego roku i chodziłem na nudne jak flaki z olejem zajęcia. Jakoś trzymałem nerwy na wodzy, ale koleżanka z grupy nie wytrzymała i po zakończeniu zajęć poprosiła wykładowcę o chwilę rozmowy. Mnie oraz jeszcze jedną osobę z grupy poprosiła, abyśmy byli świadkami tej rozmowy, na wszelki wypadek. Uprzedziła doktora, że prosi o rozmowę przy świadkach, a on wyraził na to zgodę. 

Koleżanka wyjaśniła doktorowi, że – jej zdaniem – źle prowadzi zajęcia i w związku z tym możemy mieć poważne problemy na egzaminie u profesora. Wykładowcy mało szczęka nie wypadła z zawiasów, tak się zdziwił. Coś próbował mówić, zwalał winę na studentów, twierdząc, że nikomu z nas nie zależy na rzetelnej wiedzy. My milczeliśmy, a nasz doktor mówił długo, nie czując się winnym. Jednak od czasu tej rozmowy prowadził zajęcia zupełnie inaczej. Całkowicie zmienił swój styl pracy. Byliśmy dumni z koleżanki, z siebie i zadowoleni ze zmiany. Podczas studiów nasza koleżanka zbuntowała się jeszcze raz (na czwartym roku), tym razem przeciwko profesorowi, który prowadził zajęcia poświęcone oryginalnej, tj. angielskiej, wersji pewnej książki, dukając w tym języku. Zapytała, dlaczego nie przygotował się do zajęć, a on usiłował wyrzucić ją z sali.

Czytałem w niedzielę Pismo święte, gdyż mam taki zwyczaj. Wybrałem fragment Listu do Galatów, w którym jest opisane, jak Paweł zwraca uwagę Piotrowi, najważniejszemu wśród apostołów, i robi to otwarcie: „A kiedy Piotr przyszedł do Antiochii, sprzeciwiłem mu się w twarz, ponieważ zasłużył na krytykę (w innych przekładach czytamy: „ponieważ był winny”). Bowiem gdy spostrzegłem, że nie postępuje zgodnie z prawdą, zdecydowałem się powiedzieć mu o tym wobec wszystkich”. Kto ma ochotę przeczytać cały opis wydarzenia, niech sięgnie do rozdziału 2, wersetów od 11 i dalej.

W weekend odnawiałem też więzi towarzyskie. Jeden z moich znajomych prowadzi firmę. Od pewnego czasu dręczy go podejrzenie, że pracownicy nie są wobec niego szczerzy. Niby się uśmiechają i są mili, polecenia też wykonują bez sprzeciwu, ale chyba myją mu kubek w sedesie. Powiedział, że oglądał kiedyś program w telewizji, w którym jakiś właściciel firmy narzekał, że ci sami pracownicy, którzy łamią się z nim opłatkiem (Boże Narodzenie) albo stukają jajeczkiem (Wielkanoc), obsikują mu fotel. Zawsze ma z tego powodu mokre spodnie. I mój znajomy po obejrzeniu tego programu nabrał podejrzeń, że jemu pracownicy prędzej zrobią to samo, niż zdecydują się na rozmowę.

To głównie wina szkoły, czyli także moja, że ogromna większość uczniów dobrych liceów otwarcie nie skrytykuje nauczyciela. Ci, co nie nauczyli się w szkole mówić krytycznie, także na studiach nie odważą się komukolwiek z kadry powiedzieć, że źle wykłada. Potem z milczących uczniów i milczących studentów wyrastają sfrustrowani pracownicy, których stać tylko na obsikiwanie fotela szefa czy umycie kubka w sedesie.

Jeśli ktoś boi się osobiście rozmawiać z nauczycielem czy wykładowcą, może to zrobić przy świadkach. Jeśli boi się nadal, może zwrócić się o pomoc do samorządu szkolnego lub związku studentów. Żyjemy w demokratycznym kraju. Trzeba umieć walczyć o swoje prawa zgodnie z prawem. Jeżeli ktoś podejrzewa nauczyciela o popełnienie przestępstwa, np. że nie przygotowuje do matury, powinien oficjalnie powiadomić o tym dyrektora szkoły.

Piszę o tym, nie dlatego, że chcę ściągnąć na swoją głowę kłopoty. Mam ich wystarczająco dużo i nie potrzebuję nowych. Po prostu nie mogę uwierzyć, że uczę klasy prawnicze (wszystkie i od zawsze w tym liceum), w których uczniowie nie mają zmysłu prawniczego i zachowują się, jakby byli bezbronni, zdolni tylko do słownej, anonimowej agresji. Wolę otrzymać naganę dyrektora (tracę wtedy trzynastą pensję), a nawet zostać wyrzuconym z pracy, niż przykładać rękę do kształtowania w uczniach osobowości przesyconej lękiem i skrywaną agresją. Wolę kontrolę swojej pracy niż strzelaninę w szkole – bo przecież anonimowa agresja słowna szybko się nudzi.

Blondynka w amerykańskim filmie, moja koleżanka z roku, św. Paweł – ci ludzie potrafili otwarcie powiedzieć, że coś im się nie podoba u człowieka, od którego zależeli. Szczerze życzę zarówno przyszłym studentom prawa, jak i wszystkim uczniom, aby wzorowali się na tych osobach i pokojowymi metodami (np. dyplomacją) walczyli o swoje prawa albo uznali, że nie mają racji, że wina może leżeć także po ich stronie. Zresztą jako humanista wiem dobrze, że jak jest problem, to każdy w jakimś stopniu jest winny.