Kara doskonała

Czasem, siedząc w gronie rodzinnym i przyjacielskim, chwalimy się, komu ostatnio udzielono najciekawszej kary. Ktoś obcy mógłby powiedzieć, że raczej powinniśmy się chwalić nagrodami. Być może. Ale tradycja rodzinna jest święta. Zapoczątkował ją dziadek, któremu udało się uciec z Warszawy tuż przed upadkiem powstania. Znalazł się w Sierpcu, szedł ulicą radosny, wesoły i… nie ukłonił się niemieckiemu żołnierzowi. Dlaczego? Po prostu w Warszawie nikt nie kłaniał się Niemcom, zresztą w stolicy ludzie zawsze dość oszczędnie mówią innym „dzień dobry”. Co innego na prowincji.

Żołnierz dziadka zatrzymał, zapytał o powód takiej nieuprzejmości, a następnie – uznając wytłumaczenie za niewystarczające – pouczył i, dla wzmocnienia przekazu, strzelił chama porządnie w pysk, że aż ten zalał się krwią. Od tej pory dziadek miał czym się chwalić. Tym bardziej, że raczej spodziewał się strzału w tył głowy (w Warszawie sporo widział). Wnuk, tzn. ja, aby uczcić cudowne ocalenie życia przodka, przysiągł nikomu nie mówić „dzień dobry”.

W szkole można było mnie łamać kołem i piec na rozżarzonych węglach, a i tak nie kłaniałem się nikomu. Rusycystka wzięła moje milczenie za bardzo do siebie, więc dla rodziny cierpiałem dzień w dzień, wysłuchując, jaki to jestem niewychowany. Mówiła mi pierwsza „dzień dobry”, a ja łaskawie odpowiadałem. Pierwszy nie kłaniałem się nigdy. Groziło mi powtarzanie klasy z powodu wyjątkowego chamstwa i nadzwyczajnej bezczelności. Uznałem, że nauczycielka nie zasługuje, aby poznać tradycję mojej rodziny.

Skończyłem jakoś szkołę średnią. Nikomu się nie kłaniając, skończyłem studia. Zacząłem uczyć w szkole i… – na rany Chrystusa… dostrzegłem, że zdecydowana większość uczniów kultywuje podobną tradycję. Prawie wszystkie dzieciaki nie mówią nikomu „dzień dobry”. Widocznie polskie rodziny w czasie wojny miały podobne przeżycia. Wszyscy dziadkowie moich uczniów brali udział w powstaniu warszawskim, nie kłaniali się niemieckim żołnierzom, a ci ich prali po pyskach. Potem wnuki złożyły przysięgę, że jako dziękczynienie za cudowne ocalenie przodka nie będą nikomu mówić „dzień dobry”. Tak też się stało, więc teraz cała Polska tak jest przywiązana do tradycji, że już nikt nikomu się nie kłania. A ja myślałem, że moja rodzina jest wyjątkowa.

Zaprzyjaźniony ksiądz Bernard, wieloletni duszpasterz młodzieży, wyjaśnił mi, że istnieją dni wolne, kiedy można sobie pozwolić na nieprzestrzeganie tradycji. A zatem zwolnienie od przysięgi jest dopuszczalne w okresie wszelkich egzaminów – wtedy wręcz trzeba mówić „dzień dobry” każdemu, kto ma jakikolwiek związek z naszymi egzaminami. Ale skoro do matury jeszcze daleko, można nie kłaniać się nikomu!

Muszę przyznać, że bardzo boli mnie postawa dyrektora szkoły, w której pracuję. Otóż człowiek ten nie szanuje tradycji Polski Walczącej, bowiem zmusza każdego ucznia, aby przed nim wstał i na stojąco powiedział wyraźnie i głośno „dzień dobry”. A ponieważ szef jest nieugięty, więc wszyscy uczniowie muszą prosić swojego księdza Bernarda o dyspensę. Ci, dla których ksiądz łaskawy, zachowują resztki honoru. Innym pozostaje całkowicie zerwać z rodzinną tradycją i mówić „dzień dobry” komu popadnie, nawet mnie. Muszę przyznać, że jest mi przykro, gdy widzę przetrącony kręgosłup moralny polskiej młodzieży. Szefowi udało się złamać młodzież, więc w mojej szkole tradycja odwracania głowy, gdy przechodzi nauczyciel, powoli upada. Są jeszcze jakieś ośrodki buntu, ale to kwestia czasu.