Agresja i pokora

Przez kilka lat uczyłem równocześnie w szkole, gdzie agresja była na porządku dziennym, i w takiej, w której panował pozorny spokój. Kończyłem pracę w – powiedzmy – elitarnym liceum i miałem ok. 20 minut czasu, aby przejść do placówki, będącej typową miejską dżunglą. Biegłem i się spóźniałem.

W dżungli do większości uczniów odnosiły się słowa wypowiedziane w filmie Filadelfia:

Nie chcę, aby moje dzieci były uległe jak cielęta.

W elitarnym liceum te słowa odnosiły się do kilku osób. W lepszej szkole dominowała zasada:

Siedź cicho, bo i tak z nim (tzn. ze mną) nie wygrasz.

Bunt tzw. gorszej młodzieży był moim chlebem powszednim. Zwykle przegrywałem, gdy próbowałem powielać styl pracy z elitarnego liceum. Na propozycję, aby kilkoro uczniów w listopadzie podpisało się pod informacją, że grozi im jedynka na koniec półrocza, powiedzieli, cytuję, „żebym się od nich odwalił, bo mają jeszcze dwa miesiące czasu, aby poprawić swoje oceny” (każdy uczeń miał po kilkanaście jedynek, więc dla mnie był już trafiony i zatopiony). Natomiast w elitarnym liceum mogłem od uczniów zażądać dosłownie wszystkiego, prowadzić lekcje w absolutnie nonsensowny sposób, gromić i grozić, a zwykle nikt nie protestował, jeśli nie liczyć fochów czy uśmieszków. Piątka albo jedynka zamykały wszystkim usta.

W elitarnym liceum mogłem kolekcjonować donosy pisane przez rodziców lub uczniów przeciwko rodzicom lub uczniom. Jednocześnie – poza anonimami – prawie nikt nie ośmielił się – czy to na zebraniu rodzicielskim, czy to na lekcjach – powiedzieć czegokolwiek przeciwko mnie. Oczywiście zdarzały się wyjątki, że ktoś zaprotestował natychmiast. Gdy protestował, cała klasa mruczała:

cicho, daj spokój, bo go zdenerwujesz.

Podkreślam, bywają wyjątkowe klasy, których uczniowie nie boją się spierać ze mną czy z innym nauczycielem.

Spotkałem po latach ucznia elitarnego liceum i zapytałem, co słychać u ludzi z jego klasy. Odpowiedział:

Nie muszę się już z nimi spotykać, panie profesorze.

Spotkałem po kilku latach ucznia z dżungli. Nie dał mi dojść do słowa. Opowiedział całą „cudowną” historię swojego życia i życia ludzi z jego klasy.

Nie wiem, dlaczego w elitarnym liceum walka o swoje prawa albo w ogóle nie istnieje (bywają wyjątki), albo występuje w postaci skarlałej (donosy, anonimy, obmawianie, plotkowanie, rzucanie obelg, gdy nauczyciel nie widzi, nie słyszy itd.). A przecież młodzież z tego typu placówki jest wybitnie zdolna, błyskotliwa, inteligentna, że aż dech zapiera. W elitarnym liceum osoba, która chce o coś walczyć, najczęściej nie znajduje poparcia wśród rówieśników – im bowiem za bardzo zależy na wysokich ocenach, aby mogli zaryzykować. Pokorna postawa jednoczy ludzi siedzących w szkolnych ławkach jak mysz pod miotłą. Im wystarczy, że myślą inaczej. Na mówienie swoim własnym głosem na razie ich nie stać. To za wiele kosztuje.

Nie wiem, dlaczego tzw. gorsza młodzież nie potrafi zamknąć gęby na kłódkę, dlaczego musi być wulgarna, dlaczego nie pohamuje swej agresji. Co popycha takich uczniów do tego, aby fizycznie ranić koleżanki, kolegów, nauczyciela, czasem też siebie?

Żadnej z tych postaw nie popieram. Ani uległości, ani agresji. Mam gdzieś fałszywe pokorne cielęta i w tym samym miejscu mam każdego hałaśliwego gbura i ordynarnego chama. Nie lubię ludzi, którzy chodzą tak, jak im gram, a w duszy mi źle życzą. Podobnie też nie lubię osób, którzy na mnie krzyczą albo rzucają się na mnie z pięściami.

Młodzież z obydwu typów szkół potrzebuje nauki i wychowania. Precz z fałszywą pokorą i precz z prawdziwą agresją!

Byłbym niesprawiedliwy, nie podkreślając, że w każdej z opisanych szkół były i są wyjątki. Tym uczniom, którzy w szkole, gdzie wyścig szczurów i wysokie oceny są najważniejsze, potrafią mówić własnym głosem, składam wyrazy szacunku. Część ich odwadze! Osobom uczącym się w edukacyjnej dżungli oddaję hołd za to, że potrafiły zapanować nad sobą, mimo iż otoczenie podpuszczało je do okazania przemocy. Brawo!