Rewolucja-Ewolucja

Tak niezwykłych lekcji dawno w szkole nie prowadziliśmy. Każdy nauczyciel, bez względu na przedmiot, którego naucza, stara się być nowoczesny i reagować na sygnały płynące z MEN. Dyrektor hospituje i sprawdza, czy wszyscy jesteśmy wystarczająco nowocześni. Przełożony musi trzymać rękę na pulsie, aby mu się pracownicy nie uwstecznili.

Najpierw wszedł na lekcję języka angielskiego, bojąc się zapewne, że anglistka nie orientuje się w nowych trendach. Obawiał się, że analizuje z uczniami słowa liberalnych autorów, powiedzmy Joanny Rowling. Nie zawiodła go jednak, w końcu jest nauczycielem dyplomowanym. Na angielskim uczono się na pamięć następującego zdania:

Darwin’s theory, I believe, is on the verge of collapse.

Brawo! Pochwała dyrektora zagwarantowana. Szkoda, że nagrodę można przyznać tylko raz w roku (14 października). Pozostaje nagrodzić dodatkiem motywacyjnym.

Następnie szef sprawdził, co porabia germanista, osobnik dość niezależny. Czy wie, że w programach nauczania trzeba dokonać niezbędnej korekty? Wiedział, dlatego wdrażał uczniów do zrozumienia zawiłości niemczyzny na przykładzie słów:

Darwins Irrtum war so schwerwiegend, dass seine Theorie hätte untergraben werden können.

Można było koledze rękę uścisnąć, a nawet po przyjacielsku ucałować w oba policzki. Nie zawiódł się nasz dyrektor na dwóch filarach swojej szkoły – językowcach.

Pozostało sprawdzić, czy na tę samą melodię gra nauczyciel francuskiego. Okazało się, że nie ma powodu do niepokoju. Na języku francuskim bowiem odbywała się debata w stylu paryskim (nie mylić z oksfordzkim) na temat:

L’homme, comment est-il venu au monde? Évolution ou création?

Oznaczało to, że młodzież ma szansę w pełni pojąć, na jakim świecie żyje i komu to zawdzięcza. Na lekcję religii nie trzeba było chodzić, przecież księżom należy ufać. Poza tym spodziewana wizytacja z kuratorium na pewno pominie religię, w końcu ten przedmiot może kontrolować tylko biskup.

Na biologii czytano wprawdzie słynne dzieło Darwina „O powstawaniu gatunków”, ale w wersji z roku 1959, czyli z oryginalnym wprowadzeniem pióra W. R. Thompsona, ówczesnego prezesa Commonwealth Institute of Biological Control w Ottawie. Uczony ten wyraził niezwykle cenną wątpliwość w stosunku do teorii Darwina:

Nie ma wystarczających dowodów, które pozwalają wyciągnąć jednoznaczne wnioski. Istnieje bowiem wśród specjalistów różnica poglądów na ewolucję.

Tak trzymać, kolego!

Na matematyce obliczano, jakie jest prawdopodobieństwo przypadkowego powstania białka  w wyniku zetknięcia się stu aminokwasów. Wyszło, że praktycznie równe zeru, czyli wręcz niemożliwe. Odpowiednie doświadczenie zademonstrowała nauczycielka chemii, energicznie mieszając łyżką w garnku z aminokwasami. I co się okazało? Mikstura nie ożyła. Na fizyce obliczono, z jaką siłą trzeba by kręcić łyżką, aby garnek nabrał życia. Wyszło, że tylko Bóg to potrafi.

Do sprawdzenia pozostały jeszcze lekcje polonistów. Nie wiem, co robiły koleżanki, ale ja analizowałem hymn Kochanowskiego pt. „Czego chcesz od nas Panie?” (klasa młodsza) oraz omawiałem biografię pisarza Aldousa Huxleya, wnuka Thomasa Huxleya – biologa, który miał inne poglądy niż Darwin (klasa starsza). Nie był to szczyt moich możliwości, ale wystarczyło do przekonania szefa, że w razie czego nie zawiodę. A jest się czego bać. Niedługo zacznie się wizytacja z kuratorium, a może nawet z MEN.