Mokasyny włóż!

Nie mogę zapamiętać, że nauczyciel powinien do szkoły przychodzić w mokasynach. Ponieważ chodzę w sznurowanych butach, muszę od czasu do czasu przyklęknąć i zawiązać sznurowadła. Dziś zrobiłem to tak, że w oczy rzucił mi się napis na nodze uczniowskiej ławki: „ch…”. Odruchowo odebrałem ten komunikat, jakby był skierowany do mnie. I zrobiło mi się przykro. Żeby zaraz „ch…”. Od razu pożałowałem, że nie chodzę mokasynach. Ostrzegali mnie koledzy, ale nie posłuchałem, teraz więc muszę radzić sobie z przykrością sam.

Tak mi ten wyraz utkwił w głowie, że nie mogłem się go pozbyć przez kilka godzin. Włączyłem radio, gdzie prowadzono audycję na temat, czy politycy kłamią. Mimo że oceniam siebie jako faceta wygadanego, z ust wychodził mi tylko jeden komentarz: „ch…”. Co jakiś polityk, czy to z prawa, czy z lewa, dowodził, że nie kłamie, krzyczałem: „ch…”. Tak na mnie podziałał napis ucznia, że nie mogłem przestać go używać. Poczułem na własnej skórze, że jestem podatny na wpływ uczniów. A powinno być odwrotnie.

Dopiero jak żona do mnie zadzwoniła, trochę się uspokoiłem. To znaczy mruczałem sobie jeszcze pod nosem, ale głośno już się nie odważyłem. Ciągnęło mnie do miejsca zbrodni, więc poszedłem zobaczyć ten napis ponownie. Usprawiedliwiałem swoje chęci tym, że powinienem zamalować tak brzydki wyraz, bo jako nauczyciel… wiadomo. Pochyliłem się solidnie i zobaczyłem to, co jest ukryte głębiej. Napis pełny brzmiał: „ŁKS ch…”. Jak tak, pomyślałem, to nie będę go zamalowywał. Jeszcze jacyś kibice pomyślą, że robię to z miłości to tej drużyny, i zacznę mieć kłopoty. Lepiej do obcych wojen się nie wtrącać.

Weekend poświęcam na szukanie w sklepie mokasynów, bo już czas najwyższy nie widzieć szkolnych wulgaryzmów. Strefa do 1 metra wysokości jest całkowicie oddana uczniom. Niech sobie tam wypisują, co chcą. A bez przyklękania nic nie zobaczę, bo jestem krótkowidzem.