Lekarze czy dziennikarze?

Wpadają do szkoły absolwenci. Ostatnio byli u mnie przyszli lekarze. Niedługo zanurzą się w swoim zawodzie, ale na razie jeszcze studiują. Można powiedzieć, że przyszłość rysuje mi się w różowych barwach. Gdybym miał zawał, jest duże prawdopodobieństwo, że trafię na byłego ucznia. Miejmy nadzieję, że pomoże i ocali. Podczas rozmowy absolwenci dali słowo, że zrobią wszystko, aby uratować. Nie mam tylko pewności, czy mnie byli uczniowie poznają. Człowiek się zmienia, więc ci, co mnie nie odwiedzają, mogą nie zauważyć, że te zwłoki to ich polonista z liceum. Zapraszam więc wszystkich dawnych uczniów na krótką pogawędkę i po naukę moich starzejących się rysów. Dziś jeszcze przypominam samego siebie, ale niedługo, kto wie.

W szkole klasy przyszłych lekarzy należą do rozchwytywanych. Koleżanka, której zawsze dawano wychowawstwo dziennikarskiej, w końcu odmówiła, prosząc o profil biologiczno-chemiczny. Uzasadniła swoją prośbę wiekiem. „Czas myśleć o przyszłości, a przyszłością każdego człowieka jest szpital” – powiedziała. Lepiej mieć tam swoich niż obcych. Co może dać uczenie przyszłych dziennikarzy? Taki dziennikarz najwyżej człowieka w aferę wplącze i raczej wpędzi w chorobę niż z niej wyleczy. Nauczyciel musi dbać o siebie – nic dziwnego, że uczeń to dobra inwestycja. Najlepiej inwestować w lekarzy.

Ja, niestety, zacząłem dbać o siebie od końca. Wychowałem już kilku księży, zatem mogę ze spokojem umierać – miejsce w niebie mam wymoszczone. Jeśli chcę żyć, muszę poczekać z chorowaniem, bowiem moi lekarze dopiero dojrzewają do wykonywania zawodu. Wytrzymaj serce jeszcze kilka lat! Potem oddam cię w dobre ręce. Oby tylko żaden absolwent nie chował w swoim sercu urazy do mnie. Byłoby wtedy ze mną krucho.